Nagły skok popularności lokalnego baru na Żoliborzu
O nagłym rozgłosie lokalnego baru pisaliśmy niecałe dwa tygodnie temu. Wtedy porozmawialiśmy z żoliborskim radnym, którym jest stałym bywalcem jadłodajni. Konrad Smoczny z ,,Miasto jest Nasze” wyraził obawę, że taki skok popularności niekoniecznie będzie dobry dla lokalu i pracowniczek:
- Czy to dobrze? Pytanie, czy nagły skok popularności tego miejsca, nie przyczyni się do zwiększenia cen posiłków i tym samym nie sprawi, że ten bar nie będzie trudniej dostępny dla seniorów - powiedział Konrad Smoczny, radny Żoliborza z ,,Miasto jest Nasze”.
Jak się okazało, przewidywania radnego były słuszne. Od momentu wpuszczenia materiału przez Książula w żoliborskim barze nieustająco jest duży ruch.
,,Jestem już zmęczona tym rozgłosem”
Zazwyczaj nagłośnienie ukrytych perełek kulinarnych jest pozytywnie odbierane przez fanów twórcy internetowego. Youtuber niejednokrotnie pomógł właścicielom lokali w kryzysowych sytuacjach, jednak czy jadłodajnia w Urzędzie Żoliborza była miejscem, które potrzebowało takiego wsparcia?
Po tygodniu od publikacji materiału youtubera postanowiłam pojechać do żoliborskiego urzędu, aby przekonać się na własne oczy, jakie są skutki wizyty Książula. Bardzo zależało mi na tym, aby chociaż chwilę porozmawiać właścicielką oraz wszystkimi pracownikami tego miejsca. Niestety nie było to wcale takie proste. Będąc na miejscu, nie dało się nie zauważyć kolejki, która ciągnęła się za drzwiami do lokalu. Tego dnia klienci, którzy czekali na swoją kolej, w większości przyszli z polecenia Książula.
- Jesteśmy tutaj pierwszy raz i chcieliśmy zjeść domowy obiad, który tak zachwalał Książulo - powiedziała grupka mężczyzn, stojących przed drzwiami jadłodajni.
Wśród oczekujących byli też seniorzy, którzy nie byli zadowoleni z konieczności stania w kolejce. Postanowiłam postać z innymi klientami, aby poprosić pracowniczki baru o komentarz, dotyczący skoku popularności tego miejsca. Jak się okazało, za ladą stała właścicielka jadłodajni. Kiedy nadeszła moja kolej, z uśmiechem zapytałam się, czy miałaby Pani chwilę, aby podzielić się swoimi odczuciami na temat obecnej sytuacji na łamach naszego portalu. Wystarczyło słowo media, aby na twarzy pracowniczki zarysowało się zmęczenie i niezadowolenie.
- Żadnych mediów, proszę nie nagrywać, nie mam czasu na żadną rozmowę. Jestem już zmęczona tym rozgłosem - podkreśliła właścicielka.
W tym momencie mogłam uznać, że szkoda czasu, skoro nie uda mi się poznać perspektywy pracowników tego miejsca. Jednak postanowiłam, że poczekam, aż przejdzie fala klientów i spróbuję jeszcze raz podejść do lady, aby zaproponować rozmowę. Obserwując to, ile osób przyszło do tego baru, mogłam zrozumieć, dlaczego właścicielka lokalu nie chciała udzielić wywiadu. Przede wszystkim miała duży ruch, z którym musiała się uporać. Kto pracował w gastronomii, ten wie, co się dzieje, kiedy trzeba ,,opanować młyn” (poradzić sobie z wyjątkowo dużym ruchem przyp. red.). Ponadto sama reakcja pracowniczek na słowo ,,media” była bardzo wymowna.
Ostatecznie wizyta w żoliborskiej jadłodajni zakończyła się sukcesem. Za drugim podejściem do rozmowy z właścicielką, otrzymałam do niej kontakt, aby umówić się na rozmowę w godzinach przed otwarciem baru.
,,Codziennie mamy ręce pełne pracy”
Do baru dotarłam koło godziny 11.00, czyli dwie godziny przed otwarciem. Miałam okazję przyjrzeć się lokalowi. Jadłodajnia jest klimatyczna i bardzo przytulna. Środek ozdabiają kwiaty i liczne bibeloty, które kojarzą się z zawartością babcinej meblościanki. Pierwotnie lokal działał od 12.00, ale obecnie bar można odwiedzić w godzinach 13.00 - 16:00.
Jadłodajnia jest przede wszystkim dla pracowników urzędu, petentów oraz okolicznych mieszkańców, w szczególności seniorów. Z powodu zbyt długiego czasu oczekiwania na zamówienie i konieczność stania w kolejce, starsze osoby przestały przychodzić na obiady. Z obserwacji właścicielki wynika, że seniorzy i rodziny z dziećmi nie są przepuszczani przez innych klientów na początek kolejki.
- W ciągu dnia nie znajdujemy czas nawet na krótką przerwę. Do pracy przychodzę na 08.00, a często wychodzę z niej dopiero koło 18.00. - opowiada właścicielka.
Właścicielka podkreśla, że brakuje jej pracowników, czasami do baru przyjeżdża jej mąż, aby pomóc w przygotowaniu posiłków.
- Zaczęłam mieć myśli, czy nie zamknąć tego lokalu. Wcześniej stołowali się tutaj głównie mieszkańcy, a teraz przychodzi do nas mnóstwo osób, a nasi stali klienci nie mają siły, aby tyle czasu spędzać w kolejkach - wyjaśnia właścielka.
Pracowniczki lokalu zgodnie uważają, że nie są zadowolone z szumu, jaki powstał wokół żoliborskiego baru. Wolałyby, aby youtuber promował lokale, które rzeczywiście mają trudną sytuację finansową. Kobiety mają nadzieję, że po Wszystkich Świętych wszystko wróci do normy i nie będą musiały pracować ponad swoje siły.
- Przed przyjazdem Książula nie wiedziałyśmy, że youtuber odwiedzi nasz bar i nakręci o nim film. Gdybyśmy wiedziały, że skutkiem tego nagrania będzie taki ruch, to nie zgodziłybyśmy się na przyjazd Książula do naszej jadłodajni - przyznały pracowniczki.
Napisz komentarz
Komentarze