Reklama
ReklamaBanner

„Starzyński był z całą pewnością chamem, gburem.” Do tego zdradzał żonę. Rozmawiamy z autorką nietypowej biografii

Najsłynniejszy prezydent stolicy Stefan Starzyński nie opuścił zaatakowanej przez Niemców Warszawy, mimo że miał taką możliwość. W książce Agnieszki Lis jego bratowa, Halina Starzyńska dzień po dniu relacjonuje wydarzenia tragicznego września 1939 r. Na ich tle wyrasta postać prezydenta, który staje się człowiekiem wielowymiarowym, niepozbawionym wad i słabości, ale również honorowym i nieugiętym. Z Agnieszką Lis, autorką zbeletryzowanej biografii Stefana Starzyńskiego pt. „Bratowa prezydenta” rozmawiamy niedługo przed kolejną rocznicą obrony Warszawy.
Stefan Starzyński w czasie pracy, 2 sierpnia 1934 r.
Stefan Starzyński w czasie pracy, 2 sierpnia 1934 r.

Autor: Narodowe Archiwum Cyfrowe

Marta Gostkiewicz: Stefan Starzyński to postać ikoniczna, pomnikowa. Ale czy ma też swoje sekrety, ciemniejsze strony? 

Agnieszka Lis: Stefan Starzyński zrobił dla Warszawy mnóstwo. Znacznie więcej, niż większość z nas przypuszcza. Zadbał o szeroko rozumianą infrastrukturę, wybrukował ulice, szczególnie te dojazdowe, rozwinął komunikację miejską, w tym tramwajową, wybudował kilkadziesiąt szkół, dokończył Muzeum Narodowe… Trudno wyliczyć wszystkie jego zasługi. Ale jednocześnie też nie był przez Warszawiaków lubiany, bo nie został przez nich na urząd wybrany. Był narzuconym, komisarycznym prezydentem miasta. 

Przeczytałam także gdzieś, że Stefan Starzyński, czyli spiżowy, heroiczny prezydent przedwojennej Warszawy - zdradzał żonę. O jego kochance, pannie Lenartowicz, wiemy niewiele, bo trudno trafić w archiwach na jej ślad, niemniej taka informacja wydała mi się bardzo ciekawym motywem. Starzyński stał się w ten sposób ułomny, a przez to wielowymiarowy, ciekawy. Była to dla mnie zachęta, taki haczyk do dalszych poszukiwań. 

Kiedy zaczęłam zgłębiać temat okazało się również, że Warszawiak stulecia był bigamistą. Nieświadomym, ale jednak. Był przekonany, że jego pierwsza żona, Józefa Wróblewska „Zaza” została rozstrzelana razem ze swoim drugim mężem. A tymczasem Zaza zmarła dopiero w latach 60-tych w Kazachstanie. 

Starzyński był także z całą pewnością chamem, gburem. Potwierdza to wiele źródeł. Nie miał żadnego pojęcia o dyplomacji. Był kiepsko wykształcony, bo jego rodzinie nie wystarczyło pieniędzy na porządne studia trzeciego syna. Nazywano go „bulterierem Piłsudskiego”, ponieważ bezkrytycznie wielbił Marszałka. Mocno wybrzmiewała jego legionowa karta - nie do końca świetlana, bo przez większość swojej kariery legionowej pracował w kwatermistrzostwie - niemniej Marszałkowi był niesłychanie wierny. Nawet wtedy, kiedy powstała Bereza Kartuska. Nazwijmy to tak, jak to nazywano wtedy, czyli obozem koncentracyjnym (dopiero druga wojna światowa zmieniła znaczenie tego określenia). Wykańczano tam ludzi. Nie robili tego Niemcy innym nacjom, tylko Polacy Polakom, a Starzyński o tym wiedział. Nie popierał, w prywatnych rozmowach wyrażał swoją dezaprobatę, ale publicznie nigdy nie zabrał głosu. A dlaczego? Bo był to zamysł Marszałka. Z ciekawostek dodam jeszcze, że Starzyńskiego nazywano jeszcze od czasów szkolnych Ciepciusiem, co dość jasno wskazuje na widoczne cechy jego charakteru. 

Postawa Starzyńskiego we wrześniu 1939 roku zmieniła nastawienie mieszkańców stolicy do tego nielubianego wcześniej prezydenta. Wielokrotnie zadawano pytanie, dlaczego zdecydował się zostać, kiedy rząd uciekł, porzucając miasto na pastwę najeźdźcy. Starzyński może był gburem, ale nie głupkiem. Zdawał sobie sprawę, że zostaje na śmierć. Wiedział o tym w pierwszych dniach, kiedy rząd uciekał. Wiedział także wtedy, kiedy już po kapitulacji Warszawy zdecydował się pozostać w mieście, chociaż mógł wyjechać.

A dlaczego został? 

Tu bym się pochyliła nad jego osobistą sytuacją. W maju trzydziestego dziewiątego roku zmarła jego druga żona, Paulina. Bardzo ją kochał – i to pomimo tego, że ją zdradzał. Była cicha, spokojna, zapewniała mu stabilny dom. Po prostu stanowiła dlań opokę. Kiedy zmarła, kompletnie się załamał. Z relacji jego obydwu szwagierek wynika, że musiały dosłownie wyciągać Stefana z Powązek. Twierdził, że tam jest jego miejsce, że Paulina na niego czeka. Dzisiaj zapewne powiedzielibyśmy, że był w depresji. Być może nawet w którymś momencie - jak wynikało z bardzo nieśmiałej relacji szwagierek - miał myśli samobójcze. Może świadomie czekał na śmierć? To jest, oczywiście, racjonalizowanie jego postawy. W bardziej magicznym podejściu przyjmijmy, że być może każdy z nas ma swoje miejsce i odpowiedni czas, by stać się bohaterem na własną skalę. Tego się trzymajmy, bo jest bardziej optymistyczne. 

Wszystkie te elementy złożyły mi się na wielokolorowy obraz człowieka. Czyli fabularnie interesujący.

Trzeba także pamiętać o jeszcze jednym. Starzyński to Warszawiak stulecia, najsłynniejszy prezydent stolicy. Jednak jeżeli zapytamy kogoś spoza Warszawy i spoza grona historyków, to nazwisko Starzyński nie wszystkim coś mówi. Uznałam, że warto pamięć o nim uczynić powszechną. 

Czytając o słynnych odezwach Starzyńskiego do warszawiaków przez radio nie sposób uniknąć analogii z codziennymi apelami prezydenta Zełenskiego do Ukraińców. Czy widzi Pani w tym pewną okrutną powtarzalność historii? Czy ten schemat jest uniwersalny w kontekście każdej wojny?

Niestety myślę, że historia nauczyła nas jednej, jedynej rzeczy - że jeszcze nikogo i niczego nie nauczyła. Patrzę na aktualną sytuację w Europie z niepokojem. Jesteśmy po wyborach we Francji, parę miesięcy przez wyborami w Stanach Zjednoczonych, zaraz po wyborach w Wielkiej Brytanii. U nas w kraju również bardzo wiele się wydarzyło w ostatnich miesiącach i latach. Niestety wiele z tych przepychanek bardzo mi przypomina to, co się działo na początku XX w. Patrzę na to z przerażeniem. Z myślą, że minęło zaledwie sto lat, a my idziemy tą samą drogą. 

O przemówieniach Starzyńskiego można mówić długo. Na przykład to, że je improwizował. Nie miał czasu ich zapisywać, przygotowywać, są zatem bardzo autentyczne. Czasami się jąkał, powtarzał słowa, ale mówił naprawdę z serca. Może dlatego tak bardzo trafiał do serc Warszawiaków. Jest pewna ciekawostka związana z tymi przemówieniami. Niemcy Starzyńskiego za nie bardzo, nazwijmy to delikatnie, nie lubili. Psuł im propagandową robotę. Po wejściu do Warszawy zatem aktywnie poszukiwali nagrań tychże przemówień. Jeden z pracowników Polskiego Radia, Mirosław Panufnik, ryzykując życie, ukrył czarny neseser z metalofonami, zawierającymi nagrania przemówień Starzyńskiego. Tych neseserów było w sumie trzy. Dwa się odnalazły, trzeci, z przemówieniami Starzyńskiego – nie. Jedną z zaginionych płyt pożyczył w latach sześćdziesiątych historyczce Bożenie Krzywobłockiej jej student, pozostałe są ciągle poszukiwane. Polskie Radio ogłosiło w siedemdziesiątym dziewiątym roku apel nawołujący do przekazania jakichkolwiek informacji na temat zaginionego zbioru, dwa lata temu ten apel ponowiono, pozostaje aktualny. Miejmy nadzieję, że te płyty wciąż jeszcze gdzieś jeszcze są… i że zostaną kiedyś odnalezione.

Dlaczego akurat Bratowa prezydenta?

Chciałam, żeby zachowana była kobieca perspektywa. Moja poprzednia książka, Siostra wirtuoza, była opowieścią o innym bohaterze - Ignacym Janie Paderewskim, który również zrobił bardzo wiele dla Polski. O nim opowiada jego siostra, Antonina Wilkońska. Ta relacja jest oczywiście zbeletryzowana, jest moją imaginacją, ale powstała na podstawie listów, które Antonina wysyłała do brata w ostatnim okresie życia. Wówczas była już wdową. Chciałam pokazać jej narrację, jej punkt widzenia świata.

Bratowa prezydenta jest nawiązaniem do tego kobiecego spojrzenia. Halina Starzyńska opowiada o obronie Warszawy, o trudnych tygodniach września 1939 r. ze swojej perspektywy. Mówi o tym, że już nie było warzyw w Śródmieściu, musiała jechać po nie na Mokotów. Albo o tym, że nie ma wody, bo Most Kierbedzia został zbombardowany. Trzeba było chodzić do Wisły z wiadrami po wodę. Kolejki ustawiały się po wszystko. Ceny gwałtownie podskoczyły, nawet z 20 groszy do prawie złotówki. To jest jej perspektywa, jej codzienność, jej zdziwienie. Halina notuje codziennie w swoim  pamiętniku. Na tle obrony Warszawy wspomina swojego brata - kim był, jaki był, jak się zachowywał. 

Ile czasu zajęło pisanie książki?

Kilka miesięcy. Wykonałam dużą kwerendę historyczną – była bardzo czasochłonna. Dość powiedzieć, że w Bratowej prezydenta jest ponad 420 przypisów. Jednak szczęśliwie większość materiałów jest powszechnie dostępna w wielu wydanych opracowaniach historycznych, zatem w archiwach nie spędziłam wiele czasu. Kapitalne biografie Stefana Starzyńskiego wydał między innymi profesor Marian Drozdowski. 

Niemniej, wybranie z tych bogatych materiałów tego, co ostatecznie znalazło się w Bratowej prezydenta zajęło mi wiele miesięcy.

Więcej o autorze / autorach:
Podziel się
Oceń

Napisz komentarz

Komentarze

NAPISZ DO NAS

Masz temat dotyczący Warszawy? Napisz do nas. Zajmiemy się Twoją sprawą.

Reklama
Reklama