Tragiczny bilans na warszawskich drogach w minione wakacje osiągnął masę krytyczną. Puławska, Woronicza, Trasa Łazienkowska, wszędzie tam przyczyną śmierci niewinnych osób była zbyt szybka jazda samochodem. To zwróciło uwagę opinii społecznej na problem niebezpiecznych kierowców, w tym uczestniczących w nielegalnych wyścigach, które z roku na rok są coraz powszechniejsze. Problem zauważają obecnie nie tylko mieszkańcy, ale i władze miasta oraz służby. Niestety mundurowi zdają się mieć wyraźne kłopoty ze skuteczną walką z amatorami szybkiej jazdy.
Kilka dni temu na łamach Stołecznego Magazynu Policyjnego, kwestię nielegalnych wyścigów podjął red. naczelny pisma Mariusz Mrozek. Z tekstu policjanta wynika jedno - niebezpieczne nocne rajdy to część życia w wielkim mieście, a służby mają ograniczone możliwości przeciwdziałania temu zjawisku.
Nielegalne wyścigi to część miejskiego krajobrazu
Zdaniem policji niebezpieczne rajdy można określić mianem problemu „typowo wielkomiejskiego”. Dlaczego? Ponieważ w takich aglomeracjach jest odpowiednia infrastruktura - zwłaszcza w stolicy kraju. Szerokie ulice, obwodnice, trasy ekspresowe, tych w Warszawie oraz jej okolicach nie brakuje. Dla domorosłych kierowców rajdowych stanowią one wystarczający substytut toru wyścigowego.
Po drugie w takich miastach jak Warszawa ma istnieć wiele miejsc sprzyjających organizacji rajdów, z dala od miejskiego monitoringu czy patrolu drogówki. Mowa przede wszystkim o parkingach centrów handlowych czy terenach przemysłowych.
Wreszcie chodzi o samą dużą populację miasta. Im więcej aglomeracja ma mieszkańców, tym większa jest liczba potencjalnych uczestników oraz widzów. To z kolei, zdaniem policjanta, zachęca do organizowania nielegalnych wyścigów.
Kto najczęściej siedzi za kierownicą?
Bardzo ciekawą obserwacją jaką prezentuje policja, jest profil uczestników tego typu wydarzeń, jak chociażby Warsaw Night Racing. Są to zdaniem służb najczęściej młodzi mężczyźni, zazwyczaj w wieku 18-35 lat. Poprzez udział w rajdach mają oni szukać adrenaliny, wyzwań i akceptacji w środowisku. Zarówno jeśli chodzi o kierowców, jak i kibiców wyścigów. Popularność jest niekiedy cenniejsza niż jakiekolwiek pieniądze.
„Wielu z nich to pasjonaci motoryzacji, którzy inwestują ogromne środki w tuning swoich samochodów, zarówno pod kątem estetycznym, jak i mechanicznym. Bywa, że ci młodsi wsparcie finansowe mają od swoich rodziców. Często do wyścigów dołączają osoby z bogatym zapleczem technicznym, które potrafią modyfikować swoje pojazdy w sposób nielegalny, co dodatkowo zwiększa zagrożenie” - czytamy w tekście.
Fakt, że w tym przypadku służby mają do czynienia głównie z osobami młodymi, niesie ze sobą także inne konsekwencje.
Organizatorzy kontra policja, czyli kto przechytrzy kogo
Osoby organizujące oraz uczestniczące w najczęściej nocnych rajdach, doskonale zdają sobie sprawę z tego, że łamią prawo. Podejmują więc działania ostrożnie, tak aby o wyścigu służby dowiedziały się najpóźniej jak to tylko możliwe.
„Komunikacja pomiędzy uczestnikami odbywa się za pomocą zamkniętych grup na portalach społecznościowych, aplikacji do szybkiego przesyłania wiadomości – takich jak WhatsApp lub Signal, czy forów internetowych dla fanów motoryzacji. Termin i miejsce wyścigu często podawane są w ostatniej chwili, co ma utrudnić policji i innym służbom porządkowym możliwość efektywnego zareagowania” - piszą służby. Dodatkowo mundurowi zauważają, że niekiedy pierwotnie wskazane miejsce ma być tylko „wabikiem”.
Jest to dosyć ciekawa uwaga, ponieważ od dłuższego czasu mieszkańcy oraz aktywiści zarzucają policji niemalże internetowy analfabetyzm. Znamiennym było, kiedy podczas ostatniej miejskiej komisji ds. bezpieczeństwa, jeden z lokatorów Śródmieścia wykrzyczał w stronę naczelnika prewencji „w tym mieście wystarczy mieć instagrama, żeby poznać kto jest organizatorem tych wyścigów. Tam są wszystkie dane!”. Insp. Piotr Wałowski nie miał wtedy na to odpowiedzi.
Policję ograniczają zbyt łagodne przepisy
Być możne najważniejszą kwestią poruszoną w tekście były powody, dlaczego policja ma problemy z rozwiązaniem problemu wyścigów. Wspomniane na samym początku braki kadrowe raczej nikogo nie powinny dziwić. Warszawa nosi niechlubne miano lidera wśród policyjnych wakatów. W stolicy brakuje ok. 2,5 tys. funkcjonariuszy. To z kolei sprawia, że służby nie są w stanie skupić się na pojedynczym przestępstwie. Sytuacji nie polepsza także fakt, że nielegalne wyścigi organizowane są najczęściej w weekendy, nakładając się na wszelakie protesty, biegi czy zgromadzenia.
Drugim problemem są zbyt łagodne przepisy (casus Łukasza Ż. i pięciokrotnego zakazu prowadzenia pojazdu mówi sam za siebie). Lecz nawet mandaty, nakładane niekiedy w dużej liczbie, nie odstraszają uczestników rajdów. „W niektórych przypadkach uczestnicy wyścigów traktują to ryzyko jako cenę, którą są gotowi zapłacić za swoją pasję” - zauważa policja. Rozwiązaniem ma być zaostrzenie przepisów, np. o konfiskatę pojazdów, jeszcze wyższe mandaty czy surowsze kary za łamanie sądowego zakazu. O takie rozwiązanie policja ma apelować do rządów wraz z władzami miasta.
Wreszcie sam charakter wydarzeń nie pomaga w ich udaremnianiu. Siłą rzeczy kierowcy są w stanie bardzo szybko rozjechać się i uciec przez policyjnym patrolem lub zmienić miejsce planowego wyścigu.
Czy służby widzą więc jakieś rozwiązanie? Wyliczyć można aż trzy:
- zaostrzenie przepisów;
- przebudowanie miejskich ulic, ograniczając możliwość rozpędzenia się;
- współpraca mieszkańców, samorządu i policji.
W kwestii bezpieczeństwa na warszawskich oraz polskich drogach jest jeszcze wiele do zrobienia. Być może tragiczne miesiące w stolicy staną się katalizatorem pozytywnych zmian. Projekt przywrócenia fotoradarów w gestię samorządów, tworzony we współpracy części rządu z ekipą prezydenta Rafała Trzaskowskiego jest pewnym światełkiem w tunelu. Oby nie były to reflektory zbliżającego się, rozpędzonego samochodu.
Napisz komentarz
Komentarze