Reklama

Zamach majowy 1926. Most pierwszego strzału. Polacy strzelali do Polaków. „Bo taki mam rozkaz”

Zamach majowy, pucz majowy, przewrót majowy – wydarzenia z dni 12–15 maja 1926 roku noszą kilka nazw i już wybranie którejś z nich może zdradzać historyczną ocenę stanu polskiego państwa AD 1926 oraz postępowania Józefa Piłsudskiego i jego akolitów. W tym krótkim szkicu nie zamierzam roztrząsać dawnych kontrowersji, tylko przypomnieć kilka symbolicznych miejsc w Warszawie, związanych z dramatycznymi dniami maja roku 1926.
Zamach majowy 1926. Most pierwszego strzału. Polacy strzelali do Polaków. „Bo taki mam rozkaz”
Józef Piłsudski ze świtą idzie na spotkanie z prezydentem Stanisławem Wojciechowskim

Autor: Domena publiczna / źródło: wikimedia

Polska stolica, miasto doświadczone przez historię w sposób nieporównywalny z innymi metropoliami europejskimi, do dziś żyje w cieniu strat wojennych, walk podczas Postawania Warszawskiego i powojennej odbudowy. Na ich tle trudno jest nawet wyróżnić dawniejsze epoki miasta, niczym dziewięć miast Troi, pogrzebanych pod miastem dzisiejszym. Dlatego dramatyczne, ale krótkie wydarzenia majowe nie odcisnęły się w zbiorowej pamięci, tak jak tragedie wojenne czy wielkie projekty budowlane. Jeśli o zamachu majowym pamiętamy, to dzięki kilku kluczowym momentom puczu i kilku miejscom, związanym z polityką lat dwudziestych. Znamy je głownie dzięki tym kilku fotografiom, kojarzonym z przewrotem. W tym krótkim tekście chciałbym przypomnieć najważniejsze z nich. Jeśli zawitamy w ich okolice podczas majowych spacerów, warto przypomnieć tragiczne (i we współczesnym, i w starogreckim sensie tego słowa) zdarzenia, które podzieliły wówczas Warszawę i całą Polskę.

Żołnierze szykujący się do walk na tle mostu Kierbedzia, maj 1926 / autor: Marian Fuks, pocztówka ze zbioru Rafała Bielskiego

Most ostatniej szansy

Zdjęcie Kazimierza Stamirowskiego, Mariana Żebrowskiego, Gustawa Orlicz-Dreszera, Józefa Piłsudskiego, Tadeusza Jaroszewicza i Michała Galińskiego, idących po moście Poniatowskiego stało się symbolem epoki, najbardziej znanym kadrem z historii przewrotu oraz jednym z najbardziej znanych przedstawień marszałka. Zostało zrobione przed wspomnianym spotkaniem, gdy zamachowcy mają wciąż nadzieję na łatwe i bezkrwawe przejęcie władzy.

12 maja 1926 około godziny 17.00, na moście doszło do rozmowy prezydenta Stanisława Wojciechowskiego z marszałkiem Józefem Piłsudskim. Prezydentowi towarzyszyli wierni rządowi żołnierze z Oficerskiej Szkoły Piechoty. Marszałkowi liczne oddziały sympatyków, oraz grono oficerów, które będzie po 1926 roku odgrywało ważne funkcje w rządach sanacyjnych.

 

Rozmowy nie przyniosły rozwiązania: wzburzony marszałek wrócił na Pragę, a zdeterminowany, ale świadomy przewagi wroga prezydent do komendy przed Hotelem Europejskim. Wedle wspomnień Wojciechowskiego, rozmowa miała trudny i dramatyczny charakter, gdyż Józef Piłsudski liczył do ostatniej chwili, że prezydent, a prywatnie jego dawny przyjaciel i towarzysz z ruchu socjalistycznego, ustąpi. Był bardzo zdumiony pryncypialną postawa niedoszłego sojusznika.

Powitałem go [Piłsudskiego] słowami: stoję na straży honoru wojska polskiego – co widocznie wzburzyło go, gdyż uchwycił mnie za rękaw i zduszonym głosem powiedział – No, no! Tylko nie w ten sposób. – Strząsnąłem jego rękę i nie dopuszczając do dyskusji: – Reprezentuję tutaj Polskę, żądam dochodzenia swych pretensji na drodze legalnej, kategorycznej odpowiedzi na odezwę rządu. – Dla mnie droga legalna zamknięta – wyminął mnie i skierował się do stojącego o kilka kroków za mną szeregu żołnierzy.

Na moście miała się też odbyć się inna wymiana zdań, symbolizująca tragedię majowego konfliktu. Józef Piłsudski zapytał jednego z żołnierzy rządowych: „Do mnie, dziecko, będziesz strzelał?” Porucznik Henryk Piątkowski odpowiedział: „Tak, bo taki mam rozkaz”.

Scena ta wydaje się skądinąd dość dziwaczna, gdyż „dzieckiem” Piłsudski nazwał dwudziestotrzyletniego porucznika (który dużo później zostanie generałem wojska polskiego), który być może wyglądał młodo, ale z pewnością nie był już juniorem. Czy była to ze strony marszałka forma prowokacji, czy też Pierwszy Sanator Rzeczpospolitej przemawiał z przekonaniem ojca narodu? Tego już się nie dowiemy. Wiemy natomiast, że negocjacje na moście zakończyły się fiaskiem.

Sam most Poniatowskiego, oddany do użytku (jako most Mikołajewski) w styczniu 1914, był najdłuższą warszawską przeprawą: jej trasa liczyła wyniosła 3542 metry, w tym 506 metrów długości mostu oraz wiadukt nad Powiślem o długości 700 metrów, przechodzący w Aleje Jerozolimskie. W roku 1926 była to konstrukcja jeszcze względnie nowa. Swoją obecną nazwę otrzymała w 1917 roku, ale w latach dwudziestych wciąż była okazyjnie nazwowa „Trzecim Mostem” (po moście Kierbedzia oraz liczonym jako jedna przeprawa kolejowym i drogowym moście Gdańskim). Jest najbardziej charakterystycznym warszawskim mostem, zbudowanym z największą dbałością o estetykę konstrukcji. Mimo burzliwej historii (zniszczenia, odbudowy, uciążliwych remontów i prób uczynienia z niego przestrzeni symbolicznej, choćby przez kolejne Marsze Niepodległości od roku 2014) nieudane pertraktacje Wojciechowskiego i Piłsudskiego to, jak na razie, jedyne wydarzenie powszechnie kojarzone z przeprawą.

Żołnierze szykujący się do walk na moście Kierbedzia, maj 1926 / autor: Marian Fuks, pocztówka ze zbioru Rafała Bielskiego

Most pierwszego strzału

Choć na moście Poniatowskiego nie wybuchły walki, na moście Kierbedzia padły zapewne pierwsze strzały tego zamachu stanu. Oddziały wierne Piłsudskiemu wkroczyły na przeprawę chcąc jak najszybciej zdobyć przyczółki w lewobrzeżnej Warszawie. Stawiły im opór oddziały 30. pułku piechoty strzelców kaniowskich, stacjonujący w cytadeli (czasem oddział ów jest błędnie określany 10. pułkiem piechoty, gdyż miano „kaniowskiego” nosiła tez inna jednostka: 10. pułk artylerii). Mimo wsparcia pojedynczego działa ustawionego na placu Zamkowym, liczniejsze siły puczystów przedostały się na lewy brzeg i odepchnęły obrońców na południe. Rząd i dowództwo oddziałów mu wiernych porzuciło kwaterę przed Hotelem Europejskim i budynki przy placu Saskim, po czym przeszło do Belwederu. Osłona tej ewakuacji pozwoliła siłom marszałka zająć przyczółki na wysokości mostu Poniatowskiego oraz kluczową dla rozwoju walk w nadchodzących dniach: centralę telegrafu kolejowego, dzięki czemu siły zamachowców mogły skoordynować strajk kolejarzy, który odciął stolicę od posiłków wojsk rządowych i przeważył szalę zwycięstwa na ich stronę.

Sam most Kierbedzia (nazwany tak od swojego projektanta, Stanisława Kierbedzia) był pierwszą nowoczesną przeprawą w Warszawie, od 1864 łączącą Dworzec Petersburski z Dworcem Wiedeńskim. Jednak jego wcielenie, które widziało pierwsze majowe walki było młodsze: wycofujący się w roku 1915 Rosjanie zburzyli go, ale Niemcy niemal od razu zaczęli odbudowę konstrukcji, otwierając ją oficjalnie 27 stycznia 1916, w dniu urodzin cesarza Wilhelma II Hohenzollerna.

 

Wierna podchorążówka

Szkoła Podchorążych w Warszawie powstała jako wyższa szkoła wojskowa 28 lipca 1815 roku w Warszawie z siedzibą w Wielkiej Oficynie na terenie Łazienek Królewskich. Sławę zdobyła podczas powstania listopadowego, jako siedziba spiskowców Piotra Wysockiego i miejsce z którego 
29 listopada 1930 roku pierwsi powstańcy wyruszyli na Belweder. Niemal wiek później historia napisała niezwykle odmienny scenariusz: słuchacze następczyni królewskiej podchorążówki walczyli wiernie w obronie rządu, wówczas już rządu wolnej Polski.

Dwudziestowieczne wcielenie uczelni sformowano jako Szkoła Podchorążych Polskiej Siły Zbrojnej, a w wolnej już Polsce przemianowano ją na Szkołę Podchorążych Piechoty. Pierwszym jej komendantem był Marian Kukiel, znany zarówno jako utalentowany teoretyk wojskowości i autor licznych prac historycznych. W maju 1926 roku komendantem był płk dypl. Gustaw Paszkiewicz, który (tak jak zdecydowana większość słuchaczy, reprezentująca młodsze, niezaangażowane w Polską Organizację Wojskową i zaszłości z okresu zaborów) zdecydowanie popierał rząd.

Historia słuchaczy podchorążówki odzwierciedla sytuację rządu podczas przewrotu. Jeśli chodzi o siły stacjonujące w Warszawie i jej okolicach, premier Wincenty Witos mógł liczyć tylko na kadry młodsze, pokolenie robiące karierę w wojsku od roku 1920, szkolone na modłę zachodnią (zwłaszcza francuską) i niezależne od przedwojennych organizacji niepodległościowych. Z tego też powodu miał do dyspozycji mniej ludzi, niż zwolennicy Piłsudskiego. Choć podchorążowie w roku 1830 rozpoczęli rewolucję, ich następcy z roku 1926 nie zdołali jej powstrzymać.

Żołnierze szykujący się do walk na placu Zbawiciela, maj 1926 / wyd. B. Paszkowski, pocztówka ze zbioru Rafała Bielskiego

Niknąca pamięć

Kolejnym, mocno już zapomnianym miejscem majowym w Warszawie są Powązki Wojskowe, a dokładniej: kwatera B18. To tam chowano poległych żołnierzy, głownie (ale nie wyłącznie) wiernych stronie rządowej. Do dziś nie zachowały się groby ziemne, a tylko kilka kamiennych. W 1961 szczątki ze zlikwidowanych mogił zebrano i pochowano wspólnie pod jedną płyta na skraju kwatery z napisem: 

"Żołnierzom Wojska Polskiego poległym w walkach w dniach 12–14 maja 1926 r. W jedną ziemię wsiąkła krew nasza, ziemię jednym i drugim jednakowo drogą, przez obie strony jednakowo umiłowaną."

Choć ta dedykacja wydaje się pojednawcza i neutralna, taką nie jest. Druga jej cześć stanowi wierny cytat z wydanego 22 maja 1926 r. rozkazu Józefa Piłsudskiego. Ponieważ zdobi on zbiorową mogiłę przeciwników marszałka, można przypuszczać, że w wolnej Polsce wzbudziłby gorące emocje i protesty. Jednak przebudowa cmentarza odbywała się w pod władzą komunistyczną, w epoce gomułkowskiej. Czy była to ignorancja władz cmentarza (wariant możliwy, choć mało prawdopodobny), czy świadoma deklaracja Ludowego Wojska Polskiego, wskazująca jak mało ważne w PRL-u są konflikty i zaszłości sprzed wojny? Tego nie rozstrzygniemy, ale odwiedzając Powązki Wojskowe warto oddać hołd ofiarom zapomnianym współcześnie, a celowo niedocenianymi zarówno w epoce sanacyjnej, jak i pod rządami komunistycznymi.

W reszcie kwatery chowano później powstańców warszawskich oraz działaczy komunistycznych z Hiszpanii, zmarłych na emigracji w Polsce. Można jednak przepuszczać, że z tego drugiego sąsiedztwa nie byliby zadowoleni zarówno lojaliści legalnego rządu, jak i zamachowcy Piłsudskiego.

Mimo, że mogiła znajduje się w bardzo uczęszczanej części cmentarza (w sąsiedztwie choćby „kwatery Brzozowej”, gdzie złożeni są polegli harcerze Szarych Szeregów) popada w zapomnienie. Czy jest to naturalna konsekwencja upływu czasu i niewielkiej (jak na polskie warunki…) liczby ofiar zamachu? A może jest to pokłosie owego zmieszania i wstydu, jakim nasza pamięć historyczna otacza walkę bratobójczą, prowadzoną być może imię szlachetnych wartości, jakich jak honor żołnierski, ale nie w imieniu wspólnej sprawy.

Brama przy Marszałkowskiej, maj 1926 / wyd. B. Paszkowski, pocztówka ze zbioru Rafała Bielskiego

Co zostało?

Zbliżająca się setna rocznica zamachu majowego zapewne odświeży pamięć o walkach w Warszawie, ofiarach zamachu i motywacjach obu stron konfliktu. Jednak z wyjątkiem uwiecznionego w pamięci zbiorowej spotkania na moście Poniatowskiego, zapewne żadne inne miejsce nie będzie stale związane z kryzysem polskiego państwa z 1926. 

W niniejszym szkicu pominęliśmy kilka ważnych lokacji: 

  • Belweder, jako siedzibę legalnych władz po wycofaniu się z centrum Warszawy. 
  • Stację telegrafów i inne budynki infrastruktury kolejowej, które okazały się kluczowe dla zatrzymania wsparcia wojska dla strony rządowej.
  • Pominęliśmy także ówcześnie szokujące (ale z perspektywy dalszej historii miasta zupełnie zapomniane) zniszczenia stolicy, opisane z resztą w artykule Ewy Michalskiej-Markert w majowym numerze „Skarpy Warszawskiej” z roku 2021.
  • Nie mówiliśmy o siedzibie Zachęty, która podczas samego zamachu ważnej roli nie odebrała, ale jako miejsce zamachu na Gabriela Narutowicza odegrała rolę swoistego zapalnika – od śmierci prezydenta marszałek miał rozważać różne formy zniesienia w Polsce demokracji parlamentarnej. Wedle słów Władysława Pobóg-Malinowskiego: „Morderstwo dokonane przez prawicę na Narutowiczu i zupełna bezkarność tej zbrodni dla głównych, moralnych jej sprawców, przywiodły Marszałka już wtedy do przekonania, iż dobrocią i perswazją nic w Polsce zrobić się nie da, że trzeba narzucać i wymuszać, być twardym i bezwzględnym.” I, jak się okazało, Piłsudski bezwzględnym był, niecałe cztery lata później.
  • Nie zajrzeliśmy także do podwarszawskiego Sulejówka, w którym plan przewrotu dojrzewał, ani do obecnie już warszawskiego Rembertowa, w którym zebrały się siły wrogie rządowi. Jednak każde z tych miejsc zasługuje za własną opowieść – tak w kontekście roku 1926, jak i swojej roli w historii stolicy w ogóle. 

***

Adam Podlewski - dr nauk historycznych, filozof. Autor licznych opowiadań i powieści historycznych „Honor i zbrodnia”, „Zakon Świętego Brutusa”, „Dzień sznura” oraz „Marymonckie młyny”.


Podziel się
Oceń

Napisz komentarz
Komentarze
Reklama
NAPISZ DO NAS

Masz temat dotyczący Warszawy? Napisz do nas. Zajmiemy się Twoją sprawą.

Reklama
Reklama