Reklama

Moje miasto, a w nim... Rozmowa z Grzegorzem Kaplą o Warszawie

Grzegorz Kapla odwiedził z górą sto krajów bez żadnego celu poza tym, żeby droga stała się opowieścią. Nagrał kilkaset wywiadów ze sławnymi ludźmi, nawet takimi, którzy stanęli na Księżycu. Posmakował czarnego chleba dziennikarza, który pisze o aferach i polityce. Wydał kilka powieści sensacyjnych i kilka książek podróżniczych, dwie z nich wyróżniono Nagrodą Magellana. Przybysz z prowincji, który bez pamięci zakochał się w Warszawie i nie wstydzi się przyznać, że ta książka powstała z miłości.
Miasto moje a w nim...

Autor: Maciej Gillert / Raport Warszawski

Ewa Salwin: W twojej najnowszej powieści Miasto moje, a w nim poznajemy Warszawę z szeregu różnych perspektyw. Czyimi oczyma spojrzymy na stolicę Polski?

Grzegorz Kapla: To kilkunastu bohaterów, kobiet i mężczyzn o bardzo różnych doświadczeniach i motywacjach. Pomysł jest taki, że „kamera”, którą jest wyobraźnia czytelnika, podąża za każdym z nich po kolei aż do momentu, w którym ich drogi się ze sobą przecinają. Wchodzimy na scenę z obciążonym syndromem PTSD weteranem z wojny, a opuszczamy ją z dziewczyną, o której myśli, że śniła mu się gdzieś w okopach. Od tej pory to jej towarzyszymy w stresującej sytuacji weryfikacji kadr w korporacji wydawniczej, aż do chwili kiedy w autobusie linii 402 spojrzy w oczy dziecku, no może już nastolatkowi, niemającemu kogo zapytać o podstawowe męsko-damskie sprawy, bo wychowuje go samotna matka. 

Od tej pory to z nim poszukujemy odpowiedzi w czeluściach internetu, bo chłopak traktuje chat GPT jak ojca, który zawsze ma dla niego czas… Zobaczymy też Warszawę z perspektywy niemieckiego operatora poszukującego tu plenerów do dokumentu, bezwzględnej pani adwokat specjalizującej się w rozwodach, aktora, który zdobył sławę w serialach na popularnej platformie, księdza próbującego podążać własną ścieżką w świecie, który duchownych już nie toleruje, aktywistów próbujących blokować Wisłostradę w celu ratowania planety, emigranta powracającego w nadziei, że odnajdzie dawną miłość, czy kilku czeczeńskich gangsterów, których zasada vendetty zmusza, żeby kogoś zabić.

Ścieżki tych wszystkich postaci przecinają się w nieoczywisty sposób, aby w końcu spotkać się w jednym, szczególnie ważnym dla warszawskiej tożsamości miejscu i czasie. To książka o miłości i trochę o śmierci. Także o miłości do tego miasta.

Poznajemy w Mieście moim historie osób z różnych pokoleń. Czym jest Warszawa dla bohaterów twojej powieści?

To kraina, w której próbują znaleźć własną tożsamość. Czasami zrozumieć swoje motywacje, czasami pokonać lęki, niektórzy muszą zmierzyć się z trudnymi sprawami – z umieraniem, z samotnością, z lękiem przed wyjawieniem prawdy, ze strachem, żeby powiedzieć kocham, albo z tym nieustępliwym przekonaniem, że są zupełnie nieistotni, że ich życie nic nie znaczy, że niczego nie mogą zmienić ani w sobie, ani w świecie. Warszawa jest miejscem, w którym walczą o szacunek w oczach innych i we własnych oczach. Niektórzy muszą walczyć o to naprawdę. Warszawa jest ważna dla tych, którzy mieszkają tu od pokoleń w zupełnie inny sposób niż dla tych, którzy tu przyjeżdżają w poszukiwaniu pracy, kariery, lepszego życia czy wielkiego świata. Niektórym się to udaje, innym nie, ale oni też muszą wiedzieć, kim są i dlaczego chcą być właśnie tutaj.

Nosiłem się z pomysłem na tę książkę od kilku lat. Pomysł na opowieść o warszawskiej tożsamości powstał przy okazji konkursu stypendialnego m.st. Warszawy, nie ukrywajmy, że artyści też muszą płacić rachunki. Niestety jury miejskiego konkursu nie dało Miastu  mojemu szansy, ale rok później pomysł znalazł uznanie ekspertów Ministerstwa Kultury i jestem im bardzo wdzięczny. I tym, którzy zaryzykowali wsparcie tego projektu i tym, którzy po zmianie władzy, uznali ostatecznie, że się powiódł. To mój osobisty dowód na to, że dobre sprawy znajdują w naszym mieście uznanie niezależnie od politycznych zawirowań.

Czym jest Warszawa dla ciebie jako pisarza i dziennikarza?

Czasami myślę „byłego dziennikarza”, nie mam pewności, czy w Polsce tak jak w innych zachodnich krajach freelancer ma status porównywalny do posiadacza legitymacji prasowej wydanej przez jakiś koncern medialny. Praktyka wskazuje, że nie za bardzo. Ale miało być o Warszawie. To moje miasto z wyboru, nie kryję, nie był trudny, bo to Warszawa mnie wybrała, więc nie musiałem tu walczyć o swoje miejsce, uznanie czy tak zwaną karierę. Przyjechałem z gór, żeby współtworzyć magazyn „Maleman”, najlepszą wówczas lifestyle’ową męską gazetę na polskim rynku wydawniczym, mieliśmy własną przestrzeń w najmodniejszej wówczas części miasta – warszawskim SOHO pełnym restauracji, muzeów, teatrów i przestrzeni wystawienniczych. 

Zajmowałem się robieniem wywiadów ze sławnymi ludźmi z obszaru polityki, kultury, sztuki i sportu i byłem w samym oku cyklonu. Nie poznałem specyfiki tak zwanej warszawki ani nie musiałem brać udziału w wyścigu szczurów. Moi przyjaciele zadbali o to, żeby otworzyć mi te drzwi, które były akurat potrzebne. Mój redaktor naczelny Olivier Janiak to fantastyczny gość, wyznający zasadę, żeby pracować w zespołach, w których każdy potrafi coś lepiej od innych. Martyna Wojciechowska, wówczas naczelna „National Geographic”, okazała się osobą, która potrafi dojrzeć w innych ich ukryte talenty i popchnąć ich na zupełnie nowe orbity, to jej zawdzięczam, że zacząłem pisać własne książki, to przecież jak pisać własną opowieść. Marcin Kędryna zawsze jest gotowy na druzgocącą, ale też twórczą krytykę, bo mówi ci, co robisz źle, ale cię z tym nie zostawia, tylko podpowiada rozwiązania. 

Warszawa jest dla mnie miejscem, gdzie nawet tak nieprzystosowanego do życia w mieście gościa jak ja spotyka przyjaźń i nawet miłość. Czy ja mogę być wobec tego miasta obiektywny?  

Czy masz swoje ulubione miejsca, w których szukasz natchnienia i pomysłów na teksty?

No pewnie, że mam swoje ulubione miejsca, ale nie będę tu niestety oryginalny ani odkrywczy. Zamieszkałem w Starym Mieście właśnie dlatego, że to jedno z najbardziej niezwykłych miejsc na mapie świata, a zjechałem go wzdłuż i wszerz i wiem, co mówię. Lubię katarynkę pana Jana, lubię gitarę pana Roberta, choć potrafi zagłuszyć swoim śpiewem msze w katedrze, lubiłem tę knajpę Mariensztat, bo puszczali tam heavy metal. I schody na mury od strony teatru Stara Prochownia czy te do parku fontann, po których sporo kiedyś biegałem. No a jeśli to ma być w innych rejonach i jeśli chodzi o szukanie inspiracji, to polecam To się Wytnie na Stalowej, Cztery Pokoje na Wileńskiej, Warszawę Wschodnią w Soho u Mateusza Gesslera, no i bezkonkurencyjnego Krakena na Poznańskiej. I co tu kryć – McDonald’s na placu Zamkowym, bywam tam, ale tylko w porze śniadania. Do pisania trzeba wietrzyć głowę, najlepiej biegać, a jeśli biegać to na Kępie Potockiej, w Łazienkach, a teraz w Skaryszewskim.  

Jak pisać o mieście, o którym już tak dużo napisano? Jak na nie patrzeć wciąż na nowo, skoro się w nim mieszka od lat?

Nie wiem, jak odpowiedzieć na to pytanie, bo pisanie o Warszawie jakoś nie sprawia mi trudności. To pewnie jak z pisaniem o miłości, każdemu wydaje się, że to on jako pierwszy we wszechświecie przeżywa zakochanie, miłość, rozczarowanie, utratę, tęsknotę. Każde pokolenie na nowo redefiniuje ten wyidealizowany obraz i próbuje umieścić jakoś siebie w tych ramach. Z Warszawą jest tak samo. Każde pokolenie ma własną o niej opowieść. Każde jej potrzebuje. Czy Lalka jest bardziej o moim mieście, Kamienie na szaniec, Zły, czy na przykład Ślepnąc od świateł? Nie umiem powiedzieć, wszystkie są już przecież historyczne, a Ślepnąc opowiada o Warszawie fantastycznej i wyimaginowanej, w każdym razie zupełnie niedostępnej doświadczeniu zwykłego człowieka. Ja opowiadam o zwyczajnych sprawach zwykłych ludzi. Czasami bolesnych, a czasami wzniosłych.

Którą z dzielnic Warszawy poleciłbyś turyście, który chciałby poczuć klimat miasta? Dlaczego akurat tę?

Każda dzielnica ma swoją własną opowieść wartą poznania. Na Tarchominie jest najstarszy nieprzebudowywany zabytek Warszawy – kościół Jakuba Apostoła, na cmentarzu na Targówku pochowano Abrahama Sterna, uważanego dzisiaj za prekursora cybernetyki, a dzierżawca Targówka Szmul Zbytkower po rzezi Pragi wykupował ludzi z rosyjskiej niewoli, płacąc żołnierzom za każde ocalone życie monetą, którą wyjmował z beczki. A w Wesołej, po tym jak miasteczko stało się dzielnicą Warszawy pozostawiono stare nazwy ulic i dzięki temu w stolicy dwie ulice Mickiewicza, dwie Wiejskie i dwie Wspólne. Każda dzielnica ma własne miejsca z odrębnym, niepodrabialnym klimatem i na tak postawione pytanie nie umiem odpowiedzieć. Z czym porównać Miami Wars z Czerniakowa, JUPITERA na Kępie Tarchomińskiej i kultowego Araba na Kępie Potockiej. Wszystkie są nad wodą i wszystkie mają niepowtarzalny i niepodrabialny klimat. 

Z czego korzystałeś podczas konstruowania fabuły powieści „Miasto moje, a w nim”?

Z wyobraźni, pamięci, rozmów z przyjaciółmi i z treści projektu stypendialnego, bo musiałem wypełnić założenia, które napisałem przecież, zanim wymyśliłem wszystkie szczegóły Miasta mojego, miałem na początku tylko pomysł na pierwszy rozdział.

Nad czym obecnie pracujesz?

Mam kilka pomysłów, uściślając – trzy na powieści sensacyjne, nad jedną zacząłem właśnie dość intensywnie pracować, na etapie redakcyjnym jest książka o drodze do Santiago, w bardzo luźnych planach jakaś podróżna opowieść.

Grzegorz Kapla / zdjęcie autora 

Podziel się
Oceń

Napisz komentarz

Komentarze

NAPISZ DO NAS

Masz temat dotyczący Warszawy? Napisz do nas. Zajmiemy się Twoją sprawą.

Reklama
Reklama