To było tylko na chwilę. Zjednoczenie narodowe trwało, z perspektywy historii, tylko dosłownie moment. Wielka polityka i spór dwóch największych partii przykrył to co zdarzyło się 10 kwietnia 2010 roku na lotnisku w Smoleńsku. Przykrył pamięć i spowodował, że symbolika związana z tą tragedią stała się symboliką podziału.
Ulica Lecha Kaczyńskiego
Zacznę od rzeczy najprostszej. W Warszawie wciąż nie ma ulicy Lecha Kaczyńskiego. Minęło dokładnie piętnaście lat od największej tragedii w nowoczesnej historii Polski, tej po 1989 roku. Zginęło w niej 96 osób, z różnych opcji politycznych, w tym urzędujący Prezydent RP, a wcześniej Prezydent m.st. Warszawy. Mijają lata, a ulicy Lecha Kaczyńskiego w Warszawie wciąż nie ma. Mimo że jest ich w całym kraju ponad siedemdziesiąt (!) w tym w Bydgoszczy, w Kielcach czy w Gdańsku.
To wstyd dla Warszawy, dla radnych i dla rządzących, że nie chcieli tej ulicy. Bo prezydent Trzaskowski zrzuca winę na Radę Warszawy. To tam finalnie odrzucano każdą propozycję. Ale nie oszukujmy się zarówno w Ratuszu, jak i w Radzie rządzi PO. Niezmiennie od lat.
Gorzej, złośliwi powiedzą, że Rafał Trzaskowski usunął ulicę Lecha Kaczyńskiego. Tak, bo w 2017 roku na polecenie ówczesnego wojewody z PiS Zdzisława Sipiery zdekomunizowano Aleję Armii Ludowej (to fragment Trasy Łazienkowskiej) i nadano jej imię Lecha Kaczyńskiego. Nawet zaczęła się wymiana tabliczek. Ale Rada Warszawy uznała tę siłową zmianę, wbrew jej woli, za skandal i odwołała się do sądu. Wygrała. Tabliczki ściągnięto w lutym 2019 roku.
Mijają kolejne lata, a szansy na ulicę nie widać...

Pomnik Smoleński
Czy w Warszawie powinien stanąć pomnik Lecha Kaczyńskiego? A właściwie to Pomnik Ofiar Katastrofy Smoleńskiej. Tutaj z kolei politycy PiS próbowali postawić monument przed Pałacem Prezydenckim. Byłoby to symboliczne, ale niezgodne z prawem. Jak przekonywała Hanna Gronkiewicz-Waltz, na taki monument nie zgodzi się żaden konserwator.
Wtedy, w 2015 roku, radni PO zaproponowali, by pomnik stanął na rogu Trębackiej i Focha. Na uboczu, choć widoczny z Krakowskiego Przedmieścia. Ten pomysł zakwestionował PiS, tłumacząc, że miejsce jest niegodne, do tego w miejscu pętli autobusowej. Pomysł upadł, choć przecież PO mogło go przegłosować samodzielnie.
Wobec tego pomnik stanął dopiero 10 kwietnia 2018 roku, na placu Piłsudskiego. Nie jest specjalnie urodziwy, nie jest też połączony z okolicą – nie nawiązuje do żadnej okolicznej zabudowy. Przypomina niedokończone schody. Stanął też wbrew Radzie Warszawy.
Miasto (PO) nie wyraziło zgody na pomnik, więc rządzący (PiS) przejęli plac pod cele… wojskowe. Ministerstwo szybko wydało zgodę i rozpoczęto budowę. Politycy PO, a nawet część mieszkańców, protestowali. Bo jak to, symbol tragedii narodowej stanie się znowu osią sporu politycznego? Niestety.
Pomnik otwarto 10 kwietnia 2018 roku. Ale już po zmianie władzy 2 maja 2024 roku Ministerstwo Rozwoju i Technologii de facto przyznało, że stanąć tam nie powinien. Plac oddano miastu, które od początku było przeciwne tej budowli.
.png)
Do tego sam pomnik, zamiast być miejscem pamięci, stał się obiektem drwin. Na początku policja pilnowała go non-stop, przez całą dobę, by nikt go nie znieważył. Ale i to się działo. Pomnik:
- oblewano farbą (ostatni raz 9 kwietnia),
- wspinano się na niego
- demonstracyjnie przesiadywano, wysuwając różnorodnego rodzaju żądania.
Co miesiąc pod pomnikiem kwiaty składa Jarosław Kaczyński. Za rządów PiS tego rytuału pilnowała policja, właściwie nie dopuszczając przeciwników. Ale teraz są. Protestują, manifestują, mają najróżniejsze hasła. I mają prawo. Ale spójrzmy na to szerzej. Pomnik – symbol największej tragedii od lat, stoi brew woli miasta, staje się obiektem drwin. A pod nim zamiast upamiętnienia smutnej tragedii mamy kontrmanifestacje…
Napisz komentarz
Komentarze