Od miesiąca mieszkańcy oraz służby donoszą o tajemniczym i masowym pomorze ptaków z rodziny krukowatych, głównie wron, na terenie całej Warszawy. Jako pierwsza zauważyła to pani Beata z Bielan, która znalazła osowiałą wronę przy ul. Bogusławskiego. Zwierzę niestety zmarło.
Niedługo później w mediach społecznościowych pojawiło się więcej informacji o znalezionych martwych ptakach. Okazało się, że problem dotyczy całej Warszawy, od Bielan po Mokotów. Na ulicach zaczęto znajdować martwe lub osłabione wrony siwe, kawki i sroki, o czym więcej pisaliśmy w tym artykule.
Służby sanitarne oświadczyły, że winnym pomoru ptaków jest wirus Gorączki Zachodniego Nilu. Jednak nie wszyscy byli zadowoleni z przedstawionych wyników. Jedną z takich grup byli wolontariusze z Ptasiego Patrolu Fundacji Noga w Łapę.
Aktywiści przeprowadzą własne badania
Wolontariusze nie byli zadowoleni z wyników badań. Organizacja założyła zbiórkę na niezależne badania toksykologiczne. Było to jednak pewien czas temu. Do tej pory udało się zebrać nie tylko niezbędne środki, ale i wystarczającą próbkę genetyczną martwych ptaków ze wszystkich dzielnic Warszawy, poza Śródmieściem.
W międzyczasie jednak Renata Markowska, wolontariuszka z organizacji Noga Na Łapę, znalazła potencjalne źródło zarażeń. Jej zdaniem mogą to być rozrzucone trutki na szczury, które znajdują się m.in. w okolicy krytych kortów tenisowych na Dolnym Mokotowie.
„Alert na Dolnym Mokotowie! Rozrzucona trutka na terenie kortów [...]. Jeden pies już zatruty” - czytamy w alercie wystosowanym przez organizację do mieszkańców Warszawy na platformie Facebook. „Trutki jest dużo, nie damy rady sprzątnąć tego do jutra. Obszar: Dolny Mokotów: Piaseczyńska, Korty Warszawianki, Park Dreszera. Nie chodźcie tam z psami, nie wypuszczajcie kotów. [...] ” - piszą wolontariusze.
Lecz co wspólnego ma pomór krukowatych z trutką na szczury? Aktywiści zaznaczają, że badając sprawę śmierci ptaków znaleziono otwarty skład środka szczurobójczego w „warszawskiej przestrzeni publicznej”, który nie był odpowiednio zabezpieczony. Stąd wśród wolontariuszy rodzi się podejrzenie, że pomór mógł mieć swoje źródło w tego typu miejscach, do których zaliczają się obecnie korty Warszawianki.
Truciznę jedzą nie tylko szczury
Przechodząc się po terenach kortów, zauważyć można wszechobecne różowe kostki oraz foliowe woreczki z pastą. Jest to trutka na szczury, niestety zabójcza także dla innych zwierząt: psów, jeżów, wiewiórek i ptaków - w tym krukowatych. Rozrzucona jest ona na terenach zielonych, obok parkingu przy wejściu do ośrodka.
- O problemie na terenie kortów dowiedzieliśmy się dzięki mieszkance Mokotowa, która poinformowała nas, że jej pies zjadł niezabezpieczoną trutkę. Mówiła o saszetkach leżących przy przejściu, a że mamy obecnie problem z pomorem ptaków, zdecydowaliśmy się zbadać tę sprawę. Wiemy też, że miasto prowadzi deratyzację, lecz nie wszystkie pojemniki czy miejsca są odpowiednio zabezpieczone - mówi w rozmowie z Raportem Warszawskim Renata Markowska.
- To co tutaj widzimy jest tragiczne. Krukowate są naprawdę bardzo inteligentne i nie mają żadnego problemu z dostaniem się do tych „karmników” z trutką przeznaczoną dla gryzoni. Jest ona bardzo smakowita, musi być, aby skutecznie działać. Jest również tak samo dla nich zabójcza, jak dla szczurów. Wieczorem widziałam też, jak trutkę jadły m. in. koty, wiewiórki czy jeże - dodaje wolontariuszka.
Teren wokół kortów tenisowych jest ogrodzony wysokim płotem. Nie jest to jednak żadna przeszkoda dla dzikich zwierząt, zwłaszcza ptaków. Zdaniem działaczy Ptasiego Patrolu trutka jest niezabezpieczona, co więcej może ona być źródłem części zgonów wśród ptaków. Jednak nawet jeśli te dwie sytuacje nie mają ze sobą nic wspólnego, zabójcze środki rozrzucone wokół kortów tenisowych stanowią zagrożenie dla innych zwierząt - także domowych.
Magdalena Kuropatwińska, inna z działaczek Ptasiego Patrolu, uważa że działanie administracji kortów, a przynajmniej firmy odpowiedzialnej za deratyzacje, jest niezgodne z prawem.
- Prawo dot. deratyzacji mówi jasno, że trutki mają być trzymane w odpowiednich pojemnikach, do których dostać może się tylko gryzoń - a przynajmniej powinien, ponieważ dzikich zwierząt nie sposób kontrolować. Moim zdaniem to, co znajduje się na terenie kortów jest sprawą karną - dodaje.
Na pytanie zadane pracownikom kortów, kto odpowiada za obecną deratyzację obiektu, wolontariusze mieli jedynie usłyszeć, że była to „super firma”.
W sprawie trutki skontaktowaliśmy się w czwartek z administratorem obiektu. Do czasu publikacji artykułu nie otrzymaliśmy żadnej odpowiedzi.
Napisz komentarz
Komentarze