Tydzień po tragicznym wypadku, który wstrząsnął Polską, mieszkańcy Warszawy postanowili zorganizować marsz solidarności z ofiarami na ul. Woronicza. W wydarzeniu wzięło udział ponad sto osób, w tym miejscy radni oraz działacze organizacji społecznych. Jednak marsz miał nie tylko na celu upamiętnienie ofiar oraz wyrażenie empatii wobec poszkodowanych, ale przede wszystkim był to znak skierowany w stronę Ratusza.
Jak pisaliśmy o tym wcześniej, w Warszawie nadal funkcjonuje aż 68 tzw. „przejść śmierci”, posiadające kat. Jednym z takich przejść był to na ul. Woronicza, o czym miasto wiedziało od siedmiu lat.
- Ten marsz powstał za sprawą szoku, jaki wywołał we mnie ten wypadek. Miasto doskonale zdawało sobie sprawę z tego, że to przejście jest niebezpieczne i to od siedmiu lat. Co więcej, zdążyło już przeprowadzić remont ul. Woronicza na wysokości ul. Żwirki i Wigury. Teraz, kiedy zginęły dwie osoby, Ratusz przekonuje, że przebuduje to przejście w ciągu roku. My z kolei oczekujemy działania już teraz, chociażby doraźnego, np. w postaci postawienia betonowych płyt - mówi Tadeusz Baranowski, jeden ze współorganizatorów marszu.
Protest poprzedziły wystąpienia organizatorów oraz miejskich radnych, którzy jednogłośnie mówili o opieszałości miasta i braku wystarczających działań mających na celu poprawić bezpieczeństwo pieszych, kosztem kierowców.
- Miasto często nas zbywa. Wielokrotnie interweniowałam, prosząc m. in. o instalacje świateł na danym przejściu, lecz bezskutecznie. Mam wrażenie, że włodarze miasta stoją w swoistym rozkroku między bezpieczeństwem pieszych, a wygodą kierowców. Niestety miasto to nie autostrada i jego infrastruktura nie powinna służyć samochodom, a ludziom - mówi Agata Diduszko-Zyglewska, miejska radna Lewicy.
- Wielokrotnie słyszeliśmy tę wymówkę, że miasto nie ma pieniędzy na remont wszystkich niebezpiecznych przejść dla pieszych czy skrzyżowań. Lecz od audytu minęło już siedem lat. Jako Lewica będziemy składać wnioski, aby miasto wreszcie zajęło się tym problemem, chociażby podczas posiedzenia Komisji Infrastruktury i Inwestycji. Jeśli rzeczywiście ZDM nie ma środków, trzeba będzie je przenieść z innych inwestycji - dodaje radny Jan Mencwel.
W samym marszu uczestniczyło ponad stu mieszkańców. Przez ponad godzinę blokowali oni przejazd przez ul. Woronicza, przechodząc po przejściu dla pieszych, na którym tydzień temu zginęła kobieta. Wydarzenie cały czas ochraniała policja, która koordynowała ruch i wyznaczała objazdy.
Niektórzy z mieszkańców, uczestniczących w marszu, otwarcie krytykowali rzekomą opieszałość władz miasta.
- Nie mam wątpliwości, że gdyby miasto wtedy przebudowało to przejście, to dzisiaj nikt by nie zginął. Wiedzieli o nim już siedem lat temu. Są winni opieszałości - mówi jeden z uczestników marszu, który przyszedł na niego wraz z żoną i córką.
- Chcemy wreszcie pozbyć się tej patologii na drogach. Jako piesi nie godzimy się na to, abyśmy byli traktowani jako warszawiacy drugiej kategorii. Do tej pory byliśmy ignorowani. Na tej drodze oraz dziesiątek innych, potrzebna jest reorganizacja ruchu. To nie autostrada, gdzie kierowcy mogą pędzić 100 km/h, a droga miejska. To przejście dla pieszych jest fatalne pod względem bezpieczeństwa. - komentuje inny uczestnik marszu.
Jak przekazali organizatorzy, zaproszenie na marsz otrzymał również prezydent m. st. Warszawy Rafał Trzaskowski - niestety nie stawił się na miejscu. Asystent miał przekazać, że prezydent ustosunkuje się co do zaproszenia w przewidzianym ustawowo czasie - czyli 30 dni.
Organizatorzy marszu ponadto uruchomili specjalną petycję, w której domagają się konkretnych działań od samorządu warszawskiego, jak i polskiego rządu. Ich zdaniem w kontekście wypadków drogowych politycy i urzędnicy mają nie przestrzegać art. 5 Konstytucji Rzeczpospolitej Polskiej, czyli kwestii bezpieczeństwa obywateli.
Tragedia na Woronicza
We wtorek 13 sierpnia rozpędzony kierowca potrącił samochodem kobietę przechodzącą przez przejście dla pieszych, a następnie wjechał w przystanek autobusowy pełen ludzi. Potrącona zmarła na miejscu, a kolejne pięć osób trafiło do szpitala. Jedna z nich zmarła pomimo hospitalizacji. Wśród poszkodowanych jest też 3,5-letnie dziecko.
Kierowca auta marki ssangyong, który spowodował tragiczny wypadek, ma usłyszeć zarzut nieumyślnego spowodowania katastrofy w ruchu lądowym. Może grozić mu za to od 2 do 12 lat więzienia. Jak informuje prokuratura, mężczyzna już w przeszłości był karany za spowodowanie wypadku drogowego, jednak w lutym odzyskał prawo jazdy.
Napisz komentarz
Komentarze