Z osiedlowym radnym Piotrem Zgutką i jego sąsiadem z Chmielnej Arturem spotykamy się wieczorem na placu Pięciu Rogów. To zrewitalizowany dwa lata temu teren. Wcześniej było tam skrzyżowanie, teraz pojawiła się zieleń, restauracyjne ogródki i ławki. Jak słyszymy, ta przebudowa była kolejnym krokiem w stronę przeistoczenia Chmielnej z ulicy handlowej w hałaśliwą imprezownię. Artur mieszka tam od 20 lat, pamięta, jak otworzył się pierwszy głośny pub. „Dał tak ludziom do wiwatu, że sporo osób się wyprowadziło, potem dochodziły kolejne, z roku na rok było coraz gorzej, to jest takie wolne gotowanie żaby” – mówi.
Jest po godz. 22, to ostatni weekend lata, przez plac przetaczają się tłumy, wiele osób jest już pijanych. Z knajp dochodzą odgłosy głośnych rozmów. Artur wyciąga telefon z miernikiem decybeli. Na ekranie widzimy, że jest ich ponad 80.
- To jeszcze nic przy tym, co się tu dzieje w środku sezonu letniego, najgorsi są ci uliczni grajkowie. Niewyobrażalny jest ten hałas, basy, to się kumuluje i wpada do mieszkań z dziesięciokrotną siłą. Jak ktoś przechodzi, to słyszy to tylko chwilę i zaraz odchodzi, ale my musimy przy tym siedzieć godzinami. Po kilku godzinach grajek zniknie, a w jego miejsce pojawi się kolejny – mówi Artur.
Idziemy kawałek dalej, radny wskazuje na niedawno zasadzone na Brackiej drzewa. Obok na ławce siedzi grupa osób w kryzysie bezdomności. Mają butelki z alkoholem i bagaże.
- Wizualnie jest teraz ładnie, zielono, ale trzeba wziąć pod uwagę to, że ludzie nie mogą teraz podjechać pod mieszkanie z ciężkimi zakupami, poza tym do tej zieleni załatwiają się osoby bezdomne. Podcień przy Smyku jest przez nich zaanektowany, nie ma tu toalet publicznych, a do restauracji ich nie wpuszczą. Później mieszkańcy muszą to wąchać – mówi radny Piotr Zgutka.
„Nie możemy spać, następnego dnia jesteśmy nieprzytomni”
Pobliska Biedronka jest otwarta do godziny 23:45, jak słyszymy, do niedawna była czynna przez całą dobę. Co chwilę wychodzą z niej osoby z butelkami z piwem i wódką. Wchodzimy do środka. Przez chwilę patrzymy na to, co kupują klienci. Większość z nich do kas samoobsługowych podchodzi z alkoholem. „Ta Biedronka od godziny 20 jest sklepem monopolowym, wszyscy kupują tu alkohol, później piją to na tych ławkach, przy Chmielnej, przy Brackiej, to samo dzieje się w tej drugiej Biedronce” – słyszymy. Rzeczywiście w drugim markecie na samym wejściu wita nas ściana ze szklanymi butelkami, to właśnie tam kłębi się najwięcej klientów.
Jak relacjonują mieszkańcy Chmielnej, problem alkoholu trawi ich okolice. Osoby, które wychodzą ze sklepów, piją go na skwerkach, na ławkach, na ulicach. Wchodzą też do bram. Upodobali sobie szczególnie jedną na ulicy Szpitalnej, tam wejścia nie blokuje żaden szlaban ani ogrodzenie, więc wejść może każdy. To podwórko w typie studni, nad naszymi głowami świeci się jeszcze światło w kilku oknach.
- To jest jeden wielki kibel. Ludzie wchodzą tutaj zapalić marihuanę, jak w środku nocy przyjdzie tu kilka osób i rozmawia to w takiej studni się to niesie, w mieszkaniu słychać jakbyś stał z nimi. Tutaj te wspólnoty nie mogą dogadać się, żeby wstawić bramę, jedna z właścicielek nie chce zapłacić i to tak zostało – mówi Piotr Zgutka.
To samo dzieje się w innych miejscach. „Zapłaciliśmy za renowację bramy w naszym podwórku ponad 20 tys. złotych, nie minął tydzień, a jakiś debil ją zdewastował” – słyszymy od radnego. Kawałek dalej z kolei mieści się podwórko będące zagłębiem barów. Gra tam muzyka, widzimy ustawioną scenę i ogródki restauracyjne wypełnione ludźmi pijącymi piwo. Przez całe lato w każdy weekend były tam koncerty, muzyka niosła się po okolicznych kamieniach, w tym po tych, gdzie mieszkają nasi rozmówcy. Źródeł hałasu jest tam zresztą o wiele więcej. Niektóre bary wystawiają głośniki na zewnątrz i puszczają muzykę. Wszędzie niesie się gwar głośnych rozmów, krzyki, po płytach pędzi deskorolka.
- My nie możemy spać, a gdy nie możemy spać, to następnego dnia jesteśmy nieprzytomni, to można wytrzymać przez kilka dni, przez tydzień, dwa, ale kiedy to trwa latami, to już po prostu jest nie do wytrzymania – mówi Artur.
Jak słyszymy, bary na Chmielnej regularnie przekraczają dopuszczalne normy hałasu, jednak służby nie interweniują. Nie pomagają także sąsiedzkie rozmowy z właścicielami, z kolei zarządzający wspólnotami zazwyczaj nawet tam nie mieszkają, liczą jedynie zyski.
- To co my słyszymy to ciągłe pum, pum, pum, albo tak jak bicie serca, pum, pum. To jest jak tortury. Najgorsza jest ta bezsilność, człowiek leży o drugiej w nocy, przerzuca się z boku na bok, wyciąga zatyczki z uszu, bo i tak to słychać w zatyczkach, i nie może nic zrobić. Policja nie pomaga, nikt nie pomaga, ta bezsilność jest najgorsza – mówi Artur.
Sceny jak z Mortal Kombat w centrum Warszawy i kosmiczne ilości alkoholu
Stajemy pod blokiem będącym częścią urbanistycznego założenia Ściany Wschodniej, przy Pasażu Wiecha. Na jego parterze działa całodobowy klub. Na płotku ogradzającym skrawek zieleni wiszą kłódki. „Większość osób już wyprowadziła się z tego budynku przez ten lokal, teraz jest tu głównie najem krótkoterminowy” – słyszymy od radnego Zgutki. „Bójki i wrzaski to tutaj codzienność” – dodaje i opowiada o tym, jak niedawno karetka przyjechała tam do pobitego o 7 rano człowieka. Kilka minut później pada na nas niebieskie światło. Pod budynkiem znów jest pogotowie. Jak mówią nasi rozmówcy, bijatyki w tej okolicy są zjawiskiem niezwykle częstym. „Tu są sceny jak z Mortal Kombat, nie sądziłem, że to może mieć miejsce poza grami wideo” – mówi Artur.
- W kwietniu lało się około 20 osób na placu Pięciu Rogów, to była największa bójka, jaką widziałem. Straż Miejska na to patrzyła i nic nie zrobiła. To była normalna prawilna awantura. Po 10 minutach przyjechała policja i zaczęła ich gazować – relacjonuje Piotr Zgutka.
Radny wskazuje jedną z bram obok. „Tu zaopatrują się w narkotyki” - mówi. Ten sam budynek jest ozdobiony wielkim pseudografitti, które znajduje się tuż pod dachem. Podobne malowidła są nieodłącznym elementem krajobrazu Chmielnej, choć miasto regularnie je usuwa, to ciągle pojawiają się nowe. Artur o taki stan rzeczy obwinia też władze Warszawy. Jak mówi, stwarzają one środowisko sprzyjające tym wszystkim ekscesom, przez lata policja przymykała oko, chociażby na picie w miejscu publicznym w tej okolicy.
- Miasto też tu organizuje potańcówki, w ubiegłym roku było to co sobotę, muzyka była nie do wytrzymania. Miasto nie tyle się pogodziło z tym stanem rzeczy, ile w tym uczestniczy. Kultura, sztuka, chamstwo, hałas, to się równa, nie ma rozgraniczenia. Prostactwo, chamstwo, przekroczenia norm hałasu, wszyscy traktują tu to jako rzecz normalną – mówi Piotr Zgutka.
Przechodzimy na ulicę Zgody. Tam znajduje się irlandzki bar. Przed wejściem kłębi się wielu Brytyjczyków. Od mieszkańców słyszymy, że to prawdziwe utrapienie dla całego kwartału, głównie przez całonocne, głośne imprezy i brak jakiekolwiek reakcji ze strony właścicieli lokalu.
- W takim ogródku przeznaczonym dla 10 osób bywa po 50-60 osób. Potrafią też wystawić głośnik o 1 w nocy, wtedy jest jazda taka, że pod palmą słychać. To jest nie do wytrzymania. Te bary działają do rana. Dużo ludzi mieszka w kamienicy Zgoda 4, ale nie mogą dogadać się właścicielami baru – mówi Piotr Zgutka. Kawałek dalej wskazuje na lokal z szyldem „Breakfast and Prosecco” – tu się to dzieje od rana – dodaje. Podobne sygnały o brytyjskim lokalu spływają do nas również od innych mieszkańców.
Mieszkańcy Chmielnej chcą zmian. Mają dość życia na wiecznej imprezie
„Żyjemy w jednej wielkiej imprezie” – słyszę. Pytam Artura i Piotra, co można z tym zrobić, czego oczekują od miasta.
- Coraz mniej osób tu zostaje. W starciu z tym lokalami jesteśmy bez szans, oni tu nie mieszkają, pojadą sobie do mieszkania i się wyśpią, zarabiają sobie tu pieniądze, a my tracimy zdrowie, mieszkając tutaj, to się odbija też na naszej pracy — mówi Artur — My mamy w tej chwili dwie możliwość, podjąć ostatnią próbę walki o nasze prawa, bo nasze podstawowe potrzeby są niezaspokojone, my jesteśmy traktowani tu jako obywatele drugiej kategorii, albo się wyprowadzić — dodaje.
Jak tłumaczy, lokalna społeczność chce dbać o dziedzictwo Chmielnej, o stare kamienice, ale przychodzący tam imprezowicze są tam tylko po to, by się napić, dlatego nie obchodzi ich, co po sobie zostawią. „Chcemy tutaj turystów, ale nie takich” – mówi.
- Wszyscy mówią, że to jest centrum i że to jest okej. Wiadomo, że to jest Śródmieście, gwar jest normalny, ale to chamstwo, darcie ryja, bójki już nie. Nie ma tutaj toalet publicznych, spożywa się tu kosmiczne ilości alkoholu, później wszędzie są tu siki, w bramach, w krzakach, na ścianach – mówi Piotr Zgutka.
Sytuacja nie jest jednak beznadziejna. Niedawno na Chmielnej pojawiło się światełko w tunelu. Od kilku tygodni na ulicy prowadzone są nocne patrole policji. Jest nieco bezpiecznej, ale hałas wciąż jest nie do wytrzymania. Mieszkańcy widzą kilka rozwiązań, które ich zdaniem powinno wprowadzić miasto. Chodzi przede wszystkim o uregulowanie działania ogródków w restauracjach, co postuluje rada osiedla Centrum. „Trzeba też uporządkować kwestię nagłośnienia, puszczania muzyki z głośników, są przepisy prawne na to, ale nikt tego nie przestrzega”.
Najwięcej nadziei mieszkańcy wiążą jednak z niedawno zakończonymi konsultacjami dotyczącym nocnego ograniczenia sprzedaży alkoholu w Warszawie.
- To absolutna konieczność, żeby to ucywilizować, w knajpach piwo jest drogie, więc części ludzi na to nie stać, dlatego małolaty najpierw idą do sklepu, by nażłopać się tu na ławkach i w bramach – mówi Piotr Zgutka, krytykuje jednak propozycje miasta dotyczącą wprowadzenia zakazu dopiero od godziny 23 - 22 czy 23 to jest bardzo duża różnica, jak ktoś kupi sobie siatkę wódki o 22, to będzie siedział godzinę dłużej. A jak ktoś kupi o 23, to dopiero zacznie pić, efekt będzie widoczny dopiero później. To nie tak, że po wprowadzeniu zakazu o 22 nagle będzie tu cisza jak makiem zasiał. Nie rozumiemy, skąd miasto wzięło tę 23, bo to nie ma żadnego uzasadnienia. W innych miastach to jakoś działa wcześniej, a w Warszawie są problemy, że trzeba zasłaniać lodówki w Żabkach… - dodaje.
Mieszkańcy liczą na to, że miasto zauważy, że w centrum mieszkają też ludzie, że nie jest to jedynie jedna wielka impreza. Mają nadzieję, że kolejny sezon letni będzie dla nich łaskawszy, choć żaden z nich nie jest nastawiony zbyt optymistycznie. „Miasto nie powinno stwarzać środowiska, które jest przyjazne dla takiego zachowania, ale chcielibyśmy też konsekwencji, jeśli chodzi o przestrzeganie prawa” – mówi Artur. „U mnie w mieszkaniu, gdy otwieram okno, to po prostu uczestniczę w imprezie. Ludzie się śmieją, że w lecie tu można wybrać sobie śmierć od hałasu albo przez uduszenie" – dodaje Piotr.
Napisz komentarz
Komentarze