Jak podała Prokuratura Regionalna w Gdańsku, śledztwo w sprawie śmierci Jolanty Brzeskiej zostało umorzone. Decyzję w tej sprawie prokurator podjął 28 października, ale przekazano ją opinii publicznej 4 listopada. Powodem jest „brak danych dostatecznie uzasadniających podejrzenie popełniania czynu zabronionego”.
- To jest kompromitacja prokuratury i państwa polskiego. Najpierw państwo „ukradło” Jolancie Brzeskiej mieszkanie, a potem ją „zamordowało”. To sprawa jak z Rosji, która pokazuje jak dzikim krajem jest Polska. Jest dla mnie niezrozumiałe, że nie udało się rozwiązać sprawy, gdzie podobno tyle było zasobów i ludzi w to zaangażowanych. To jedno z najgłośniejszych zabójstw politycznych III RP, które pozostaje niewyjaśnione - komentuje w rozmowie z nami Jan Śpiewak, aktywista zaangażowany przez wiele lat w sprawy lokatorów.
Symbol reprywatyzacji
Przypomnijmy, że Jolanta Brzeska była działaczką Warszawskiego Stowarzyszenia Lokatorów. Mieszkała w kamienicy przy ul. Nabielaka 9, którą po wojnie odbudowywał m.in. jej ojciec. Sam budynek został przejęty przez państwo na podstawie „dekretu Bieruta”. Już po transformacji, w 2006 roku, kamienicę odzyskali spadkobiercy przedwojennych właścicieli.
W następnych latach działy się tam rzeczy, które nazwano potem „dziką reprywatyzacją”. Pełnomocnik spadkobierców – Marek M. – jednostronnie rozwiązał umowę najmu. Potem zaczął nachodzić lokatorów. Wielokrotnie podnosił czynsz. Mieszkańcy wspominali o „osiłkach” krążących po kamienicy, o wyłamywaniu drzwi i żądaniach np. 500 zł za korzystanie z chodnika.
Stopniowo wielu lokatorów przenosiło się z kamienicy przy ul. Nabielaka. Jolanta Brzeska nie ustępowała. Walczyła z czyścicielami kamienic, wnosiła sprzeciw wobec ciągłych podwyżek, kwestionowała wiele decyzji. Stała się jedną z ważnych osób walczących o prawa lokatorów.
Marek M. starał się zrobić wszystko, by Brzeska opuściła kamienicę. W 2007 roku nawet… dokwaterował się do jej mieszkania. Próbował wejść, wyłamując drzwi. Interweniowała policja. Takich przykładów było znacznie więcej. Ostatecznie Jolanta Brzeska dostała nakaz eksmisji. Miasto odmówiło jej lokalu zastępczego – ze względu na brak mieszkań w zasobie komunalnym. Sąd zajął niewielką emeryturę działaczki lokatorskiej.
1 marca 2011 roku Jolanta Brzeska wyszła z mieszkania. To było nagłe wyjście. Na wierzchu zostawiła przedmioty potrzebne do przygotowania obiadu. Dwie godziny później jej zwęglone ciało znaleziono w Parku Kultury w Powsinie, obok Lasu Kabackiego. Najprawdopodobniej została spalona żywcem. W kamienicy na Nabielaka była ostatnią nieeksmitowaną osobą.
W wersji prokuratury czytamy:
„W dniu 1 marca 2011 r., na terenie Parku Kultury Powsin w Warszawie, ujawniono palące się zwłoki Jolanty Brzeskiej. Biegli nie ujawnili żadnych obrażeń mechanicznych (poza oparzeniami), które mogły mieć wpływ na zgon pokrzywdzonej. Biegli wykryli natomiast obecność nafty w odzieży pokrzywdzonej, a także obecność sadzy w dolnych drogach oddechowych pokrzywdzonej. Zdaniem biegłych, obecność sadzy wskazuje, że w chwili pierwszej fazy kontaktu z pożarem, Jolanta Brzeska żyła i oddychała jego atmosferą. Jako przyczynę zgonu Jolanty Brzeskiej biegli wskazali wstrząs termiczny oraz podtrucie tlenkiem węgla.”
Sprzeczka w miejscu śmierci Brzeskiej. Był mężczyzna
„Prokurator przyjął w postanowieniu o umorzeniu śledztwa, że brak jest danych dostatecznie uzasadniających podejrzenie zabójstwa Jolanty Brzeskiej poprzez jej podpalenie” – czytamy w komunikacie prokuratury.
Następnie czytamy, że zadecydowały zeznania naocznego świadka, który stwierdził, że widział rozmowę kobiety i mężczyzny. To nowy wątek, do tej pory nieznany opinii publicznej.
„Świadek zeznał, że usłyszał, że w pewnym momencie rozmowa przekształciła się w sprzeczkę, po tym, gdy kobieta oczekiwała od mężczyzny spełnienia jakieś obietnicy. Świadek zaobserwował, że podczas rozmowy kobieta zaczęła wykonywać gesty przypominające taniec. Po chwili mężczyzna, którego tożsamości nie ustalono, udał się w kierunku wyjścia z lasu, a kobieta została w pobliżu alei brzóz. Następnie, w pobliżu miejsca, gdzie wcześniej stali rozmówcy, świadek zauważył ogień. W późniejszym czasie świadek dowiedział się, że w tym miejscu, w alei brzóz spaliła się kobieta” – podaje prokuratura.
Tożsamości mężczyzny nie udało się zweryfikować.
Prokuratura podaje, że materiał dowodowy „nie pozwala na ustalenie w sposób niebudzący wątpliwości, z jakiego powodu doszło do podpalenia i zgonu Jolanty Brzeskiej. Dowody zebrane w każdym z wątków są jedynie poszlakami, które nie pozwalają rozstrzygnąć w sposób niebudzący wątpliwości, czy doszło do zabójstwa, samobójstwa, czy nieszczęśliwego wypadku.”
W uzasadnieniu prokuratura zaznacza, że nie ma podstaw do przyjęcia, że Jolanta Brzeska padła ofiarą zabójstwa. Nie ma również podstaw, by „targnęła się na swoje życie”. Ta wersja wydawała się absurdalna, ponieważ z ustaleń śledczych wynika, że do pożaru doszło, gdy Brzeska leżała i wylano na nią kilka litrów nafty. W pobliżu nie znaleziono jednak pojemnika ani źródła ognia.
Śledztwo przeniesione do Gdańska
Sprawa Jolanty Brzeskiej stała się symbolem krzywd „dzikiej reprywatyzacji”. Od lat działacze lokatorscy walczyli o to, by sądy ukarały morderców działaczki. Bezskutecznie. Sprawa, w wyniku szeregu błędów na początkowym etapie, ciągnęła się latami. Najpierw – 3 marca 2011 roku zajęła się nią Prokuratura Rejonowa Warszawa-Mokotów. Potem – od 8 maja 2012 – Prokuratura Okręgowa w Warszawie. 8 kwietnia 2013 roku śledztwo pierwszy raz umorzono.
We wrześniu 2016 roku, po zmianie władzy, wrócono do sprawy. Śledztwo, decyzją Prokuratora Krajowego, przeniesiono do Prokuratury Regionalnej w Gdańsku. Po ośmiu latach prac zostało umorzone.
Jak podaje prokuratura, mimo przesłuchania niemal trzystu światków, pozyskania ponad pięćdziesięciu opinii biegłych, wykonania symulacji 3D z miejsca zdarzenia, przeprowadzenia konfrontacji między świadkami czy zlecenia badań wariografem, nie udało się ustalić ostatecznej wersji zdarzenia.
Napisz komentarz
Komentarze