Podbój kosmosu, szpiedzy i plany wojenne
Oferta, jaką prezentuje MZW jest naprawdę szeroka. Możemy w niej znaleźć nie tylko pojedyncze artefakty, jak chociażby maszynę, na której Kukliński pisał raporty dla służb amerykańskich, ale i całe ogromne mapy wojenne Układu Warszawskiego, hologramy sowieckich stacji kosmicznych czy zdjęcia rentgenowskie skafandra astronautów misji Apollo 14. Zobaczyć można także oryginalne podpisy Neila Armstronga i Buzza Aldrina — pierwszych ludzi na Księżycu. Lokal znajduje się na Starym Mieście, przy ul. Jezuickiej 1/3.
- Nasze muzeum jeżeli chodzi o wystawę, podzielone jest na segmenty tematyczne, problemowo. Przygotowaliśmy osobną salę dla realiów Europy po 1945 roku, osobną dla kryzysów berlińskich, kariery Kuklińskiego czy uzależnieniu LWP od Układu Warszawskiego. Oczywiście nie jest to przypadkowy zbiór eksponatów, wszystko ułożone jest w pewnej logice. Niemniej ekspozycja nie jest ułożona według osi czasu - mówi Filip Frąckowiak, dyrektor muzeum.
- Tak skonstruowaliśmy naszą „opowieść”, aby można było ją poznać w 30 min. Ludzie na Starym Mieście mają też inne miejsca do oglądania - dodaje.
Muzeum na ekspozycji ma kilka naprawdę wyjątkowych artefaktów. Zdecydowanie najcenniejszym z nich jest medal, jaki gen. Kukliński otrzymał od ówczesnego szefa CIA, Williama Caseya. Co w tym niezwykłego? Był to pierwszy raz w historii USA, kiedy to odznaczeniem amerykańskiego wywiadu został uhonorowany obcokrajowiec.
Jednak w gablotach znajdziemy o wiele więcej unikalnych eksponatów. Wśród nich są m.in. karta poparcia dla Ronalda Reagana, na której zbierał wówczas głosy, aby ubiegać się o nominację Partii Republikańskiej czy oryginalne, polskie i sowieckie, mapy zawierające plany wojny atomowej z Zachodem z lat 60. i 80. Ciekawostką jest to, że najpóźniejszy plan ataku na Europę Zachodnią pochodzi jeszcze z 1989 roku, a zatwierdził go sam gen. Jaruzelski. Również lokal, w którym znajduje się muzeum, stanowi eksponat.
- Jako muzeum staramy się wdrażać także najnowsze technologie do naszej ekspozycji. Wykorzystujemy hologramy, by przedstawić wygląd sowieckich stacji kosmicznych. AI by ożywić archiwalne zdjęcia oraz wirtualną rzeczywistość w dosyć specyficznych grach. W pierwszej odwiedzający może wcielić się w postać gen. Kuklińskiego i samodzielnie spróbować zdobyć tajne dokumenty. W drugiej przyjdzie nam sterować sowieckim oficerem wywiadu, a naszym celem jest otworzenie pancernych drzwi do sejfu. W jaki sposób? Cóż, musimy rozwiązać szereg łamigłówek - mówi Filip Frąckowiak, dyrektor muzeum.
Innym wartym uwagi eksponatem jest specjalny peryskop, zbudowany na wzór sowieckiego z lat 60. Dzięki niemu możemy bezpośrednio doświadczyć wydarzeń kryzysu kubańskiego. Przygotowano atrakcje dla najmłodszych, na czele z autonomicznym robotem, oprowadzającym dzieci po wystawie.
Od izby do muzeum. Syn udoskonalił dzieło ojca
Muzeum Zimnej Wojny jest stosunkowo nowym tworem. Powstało w 2022 roku, zastępując Izbę Pamięci gen. Ryszarda Kuklińskiego. W myśli Filipa Frąckowiaka, założyciela muzeum, by zrozumieć decyzję byłego pułkownika Ludowego Wojska Polskiego, należy poznać kontekst historyczny. Kukliński działał w czasach tzw. zimnej wojny, co dla wielu — zwłaszcza młodych — jest nic nieznaczącym określeniem. Podobnie jak PRL czy żelazna kurtyna.
- Historia Kuklińskiego siłą rzeczy nie może być opowiedziana bez uwzględnienia kontekstu zimnej wojny. Wielokrotnie słyszeliśmy o tym, że uratował świat przed III wojną światową, ale... jak? Dlaczego do tej wojny miałoby w ogóle dojść? Tworząc i rozbudowując ekspozycję o Kuklińskim uznałem, że musimy jako muzeum działać szerzej. Odpowiedzieć w ramach ekspozycji na takie pytania jak: dlaczego do zimnej wojny doszło?; jak przebiegała?; jak wyglądał podział Europy? Dodatkowo chcieliśmy opowiedzieć, dlaczego ten polski patriota i antykomunista znalazł się w Ludowym Wojsku Polskim, które podlegało przecież sowietom i Moskwie - mówi Frąckowiak.
Chcąc sprostać swoim własnym ambicjom, Frąckowiak zdecydował się porzucić Izbę Pamięci — założoną jeszcze przez jego ojca prof. Józefa Szaniawskiego. Za swoją siedzibę dyrektor nie bez przyczyny wybrał lokal przy ul. Jezuickiej 1/3. W czasach PRL-u, na warszawskim Starym Mieście znajdował się tam komisariat milicji obywatelskiej.
- Wybór lokalu na muzeum nie jest łatwe. Tym bardziej, że chcieliśmy zostać na terenie Starego Miasta, gdzie byliśmy kojarzeni. Obecny gmach był niegdyś komisariatem milicji obywatelskiej, w którym pobito na śmierć m. in. młodego Grzegorza Przemyka. Od czasu powstania muzeum mieliśmy co najmniej czterech zwiedzających, którzy mówili nam, że byli przetrzymywani w podziemnych salach budynku, gdzie teraz znajdują się ekspozycje - dodaje Frąckowiak.
W salach muzealnych z tego powodu osobny segment poświęcono szeroko rozumianym ofiarom komunizmu. Nie tylko zabitym przez tajne służby lub milicje, ale i ofiarom masowych ludobójstw lub rewolucji, w Polsce, Rosji, Chinach czy Kambodży. Narratorem tej części muzeum jest Ryszard Siwiec, który nagrał samego siebie odczytującego testament, bezpośrednio przed podpaleniem się na Stadionie Dziesięciolecia.
Muzeum cieszy się dużym zainteresowaniem cudzoziemców
- Trudno jest mi wskazać konkretną grupę, która najczęściej nas odwiedza. Ok. połowa naszych gości do obcokrajowcy. Najczęściej są to Amerykanie - siłą rzeczy. Później są Brytyjczycy czy Koreańczycy. W przypadku Amerykanów zauważyłem, że są to głównie emerytowani wojskowi lub ich rodziny. Nasze muzeum ich intryguje, ponieważ mają możliwość poznać wydarzenia, w których często brali udział, z tej drugiej, „czerwonej” strony. Regularnie odwiedzają nas kadeci z wojskowej akademii w West Point.
- Kiedyś gościliśmy koreańskiego oficera, który służył na granicy między Północą a Południem. Dla takich interakcji i spotkań warto prowadzić muzeum - dodaje Frąckowiak.
Zapytany o kogo chciałby gościć częściej, odpowiedział jednoznacznie — warszawiaków.
- Jeżeli ktoś myśli, że w trakcie zimnej wojny Warszawa była mniej istotna niż Berlin, jest w grubym błędzie. MZW opowiada historię o nas, o naszej współpracy z Sowietami, naszej walce z reżimem, kontaktach szpiegowskich z Zachodem. Nie bez powodu komunistyczny odpowiednik NATO nazwano Układem Warszawskim. Byliśmy drugą armią w pakcie, a mimo to mało wiemy o swojej roli w ramach Bloku Wschodniego. Znamy jedynie pojedyncze daty krwawych protestów - zaznacza Filip Frąckowiak.
- Nasze muzeum opowiada historię polskiej wygranej. Przetrwaliśmy reżim komunistyczny, wstąpiliśmy do NATO i Unii Europejskiej. Jesteśmy w strukturach Zachodu. To nasz sukces — dodaje.
Napisz komentarz
Komentarze