W poniedziałek w Sądzie Okręgowym w Warszawie ruszył proces w sprawie tragedii, do której doszło na początku czerwca ubiegłego roku pod Warszawą. Zeznawały m.in. żona i córka zamordowanego.
Marek D. był właścicielem firmy wykonującej m.in. usługi tynkarskie. Mieszkał z rodziną na warszawskim Targówku. W dniu tragedii, 5 czerwca ub.r. 53-latek pojechał do Piaseczna, aby odebrać pieniądze za wykonaną usługę od klienta, który zwlekał z zapłatą.
Wieczorem jego żona zaniepokoiła się, że nie wraca do domu.
- Mama zadzwoniła do mnie około godziny 22 i była zmartwiona, że tata nie wrócił do domu i nie odbiera telefonu. To nie było normalne, bo tata zawsze szybko oddzwaniał - mówiła podczas poniedziałkowej rozprawy córka ofiary.
Córka dzięki aplikacji znalazła ostatnią lokalizację samochodu ojca. Udała się w to miejsce razem ze swoim chłopakiem. Okazało się, że samochód jest zaparkowany w lesie w miejscowości Pilawa w powiecie garwolińskim. W środku były kluczyki. Mężczyzny jednak nie było. Wtedy córka powiadomiła policję.
Zaginięcie zostało zgłoszone 5 czerwca. Policja zamieściła w internecie rysopis poszukiwanego. Jedną z hipotez było, że mężczyzna źle się poczuł i wysiadł z samochodu.
Policjanci dzięki nawigacji odtworzyli trasę przejazdu auta, która wiodła do miejscowości Solec w gminie Góra Kalwaria. Tam w niewykończonym domu jeden z funkcjonariuszy zauważył czarną folię. Pod spodem był fragment ludzkiej ręki. Następnie odnaleziono ciało mężczyzny bez głowy.
Właścicielem domu okazał się Marcin Z., który od razu stał się podejrzanym. Miał tłumaczyć śledczym, że był to nieszczęśliwy wypadek. Zeznał, że w trakcie awantury z Markiem D. uderzył ofiarę. Poszkodowany miał upaść i uderzyć głową w posadzkę. Następnie przestał się ruszać. Były policjant zeznał, że poćwiartował ciało siekierą i piłą. Potem próbował spalić zwłoki w wiadrze, aby zatrzeć ślady.
Następnego dnia rano żona i córka zamordowanego dostały informację, że mężczyzna nie żyje.
- Nie poinformowano nas, że został poćwiartowany. Gdy zapytałam się, czy mogę zobaczyć męża, policjant powiedział, że nie, bo sprawa jest w toku. Potem dostałam pismo do domu, że został powołany biegły - mówiła po rozprawie mediom żona zamordowanego, p. Monika.
Więcej informacji żona i córka ofiary uzyskały od prawnika, który zapoznał się z aktami sprawy.
- Natomiast o szczegółach dowiedziałyśmy się dopiero z artykułu w gazeta.pl. Wcześniej nikt nas nie informował. Wiemy, co się dzieje dlatego, że wzięłyśmy prawnika - podkreśliła p. Monika.
Żona ofiary wyraziła też nadzieję, że sprawca usłyszy karę dożywocia.
Oskarżony kilkanaście lat pracował jako policjant w wydziale konwojowym stołecznej policji. Ostatnio jeździł tirami po Europie. Ma żonę i trójkę dzieci. Twierdzi, że nie planował zabójstwa. Mężczyźnie grozi kara dożywotniego pozbawienia wolności. Termin kolejnej rozprawy zaplanowano na 13 marca.
Napisz komentarz
Komentarze