Uderza Pan w romantyczny mit. O Akcji pod Arsenałem uczymy się w szkole, czytamy w książkach. Tymczasem Pan pisze, że to była niemiecka ustawka…
Michał Wójcik: Ze znakiem zapytania. Pamiętajmy, w jakich okolicznościach powstał ten mit. Aleksander Kamiński w Kamieniach na szaniec opisy wał grupę przyjaciół nie po to, by napisać historię, ale podobnie jak Homer z Iliadą czy Odyseją, by stworzyć epos, który ma zupełnie inne zadania niż rekonstrukcję faktów.
To znaczy?
Fakty są kompletnie nieważne. U Kamińskiego epos jest po to, żeby formować społeczność wokół pewnej idei i ku pokrzepieniu serca, trochę jak kiedyś Sienkiewicz. Pamiętajmy, że ta książka wychodziła w czasie okupacji, formowała młodych, ukuła z nich żołnierzy państwa, które jest w potrzebie. I to piękna historia, prawda?
Przyjaciele robią rzeczy nierozsądne po to, by ratować jeden drugiego. To młodzi chłopcy, którzy o sprawach wywiadowczych nie mają zielonego pojęcia. Nie wiedzą, jak się strzela, jak ucieka, jak się chronić. Stąd błędy, które tam były.
No dobrze, zostawmy epos. To jak było naprawdę?
Bernard Zakrzewski, jeden z szefów kontrwywiadu, stwierdził, że coś za łatwo im poszło z tą akcją. Pamiętajmy, że odpowiadał za nią nie pierwszy, ani nawet drugi garnitur (wojska – red.). Polska przegrała wojnę, najlepsi oficerowie byli albo w dołach katyńskich, albo w obozach niemieckich. A naprzeciw sobie mieli najlepsze służby na świecie. Gestapo, Abwehra i znacznie więcej, które taką opozycję, takie podziemie zjadali, niestety, na śniadanie. To oczywiście przykre, ale tak było.
Wróćmy do akcji...
Zachowały się dokumenty, które również po wojnie wypełniali AK-owcy, współpracujący ze służbami PRL. Robili analizy dla wywiadu, dla kontrwywiadu i prześledzili tę akcję, tak jak wiele innych. I to był w czasie okupacji standard. Wpychanie w polskie podziemie kreta. Czyli takie wykreowanie zamachu, ucieczki czy odbicia ciężarówki z więźniami, żeby wsadzić tam kogoś, bo skoro uciekł, to nikt z podziemia przecież nie oskarży go, że jest agentem Gestapo.
Wspomniany Zakrzewski zaczął analizować. Wiadomo, że w ciężarówce był Bytnar „Rudy”, dla którego zorganizowano akcję. Ale on był tak skatowany, że umiera. Sprawdza dalej. Kto jeszcze był w tej ciężarówce? Mało kto wie, że kilka osób wróciło na miejsce i oddało się w ręce niemieckie. Dlaczego? Dobre pytanie. Nie chcieli zakosztować wolności? W ciężarówce był też Ryszard Walter, pseudonim „Doktor”. I ten skurczybyk popełnił błąd.
To podwójny agent?
Ryszard Walter był wysoko postawionym AK-owcem. Został złapany, a jego żona lub narzeczona prawdopodobnie zginęła w męczarniach na jego oczach. Wtedy został złamany. Zaczął współpracować z Niemcami. Po wyzwoleniu (po Akcji pod Arsenałem – red.) chowa się. Wysyła do Gestapo dwa listy, w których opisuje to, co działo się we wnętrzu ciężarówki. Pisze, kto strzelał, gdzie i co on robił oraz że uciekł. Następnie wyjaśnia niemieckim służbom, jakie błędy popełnili. Dodaje, że to naprawi.
„Uwaga, zaczynam polowanie. Na grubą zwierzynę” – napisał. Na kogo? Nie wiadomo. Na pewno był to ktoś wysoko postawiony w AK. W każdym razie ten list przechwycił polski kontrwywiad. W Poczcie Głównej był oddział, który przechwytywał listy adresowane na Gestapo i je po kryjomu przepisywał. No i odkryli, że Ryszard Walter jest współpracownikiem Gestapo. Poza tym były też protokoły z przesłuchań jego brata – Roberta Waltera, który był masonem i figurą przedwojennej Warszawy. Robert, będąc w stalinowskim więzieniu, opowiedział historię brata kumplowi z celi. Oczywiście był to agent celowy podstawiony przez służbę. Wtedy dowiedzieliśmy się, kto wstawił Rysia do tej ciężarówki. To ich przyjaciel sprzed wojny, ważna postać Abwehry, Boris Smysłowski „von Regenau”.

Dlaczego udało się przeprowadzić tę akcję?
Moja hipoteza jest taka, że służby ustawiły tę akcję, ale nie za darmo.
– Wyciągniemy Cię z tarapatów, z Pawiaka, żebyś żył na wolności, no ale… W zamian za coś. Zapłacisz nam? Nie ma takich pieniędzy No, to musisz zrobić coś innego. Tak mogło to wyglądać. Jest kilka źródeł, które wskazują, że Akcja pod Arsenałem ma również to oblicze.
Nie zmienia to faktu, że chłopacy z Szarych Szeregów zrobili wspaniałą akcję. A Aleksander Kamiński napisał później fenomenalną książkę. Kto, będąc młody, nie czytał i nie płakał? Bo tu o to chodziło. Świetny dziennikarz.
No i teraz pytanie, czy ja podważam mity? Nie. Ich się nie da podważyć. A fakty należy sprawdzić pod każdym względem. Szczególnie jeśli pokazują dodatkowe oblicze wydarzenia ważnego dla Polaków. Generalnie w tej książce próbuję od podszewki zajrzeć, pokazać mało znane oblicze znanych wydarzeń.
No dobrze, ale Kamienie na szaniec to lektura szkolna. O Akcji pod Arsenałem uczymy się na lekcjach historii. To może potrzebna jest nam dyskusja o tym, że te wydarzenia wyglądały inaczej?
I ona trwa.
Wydaje mi się, że jedynie w gronie wyspecjalizowanych historyków.
Jeżeli uczniowie będą chcieli, to być może inne wersje tego wydarzenia trafią do kanonu. Natomiast mitologia w Polsce jest cholernie potrzebna. To bierze się jeszcze z czasów od 1918 roku. Historycy, tworząc kanon wiedzy, wymyśli li, że historia Polski to tak naprawdę historia walki o niepodległość. Cały czas napier*** się z Niemcami, ruski mi, krzyżakami, żeby ocalić niepodległość. To była taka czkawka po latach zaborów. I to nam zostało.
W zasadzie uczyłem się w szkole, że historia Polski to jazda rowerem między powstaniami. Jedno, drugie, trzecie… I cały czas walka. Ale tak po prostu nie jest. Mamy historię ekonomiczną, indywidualną, mówioną, emocjonalną…
Ale ponieważ od małego jesteśmy wychowywani w tym bogoojczyźnianym sosie, to jak się starzejemy trudno nam złamać ten sposób rozumienia procesów historycznych. Dlatego, jak ktoś mówi, że coś wyglądało nieco inaczej, to słyszy, że to burzenie świętego mitu. To jest po prostu religia. W Polsce historia jest religią. Koniec, kropka.
To dobrze? Jak to Pan ocenia?
W czasach wojny być może to się przydaje, formuje tężyznę fizyczną i psychiczną, przygotowuje na najgorsze. Ale jak wojny nie ma, stajemy się normalnym europejskim krajem, to takie stroszenie piór, te skrzydła husarskie w każdym z nas… to jest chore, to choroba. Oczywiście nie jestem lekarzem, ale widzę problem.
Zresztą z polskim podziemiem jest podobnie, co Pan pokazuje. To znów romantyczny mit jednej, silnej, organizacji. Tymczasem są tam setki różnych, często zwalczających się podmiotów.
Pamiętam, że jeden z bohaterów kontrwywiadu, powiedział mi coś takiego. „Ja reprezentowałem Polskę od godziny ósmej do szesnastej. To była moja praca, z pistoletem”. Fajne zdanie. „Pistoletem wykonywałem wyroki, ale po godzinie szesnastej dalej miałem broń. Mogliśmy z nią robić, co chcemy. I robiliśmy”.
Opowiadał o rabowaniu banków, o zamachach, o zabójstwach itp. Dowódcy reagowali, były wewnętrzne procesy, kontrwywiad działał, ale mimo to, jak on mi opowiedział – już jako dziewięćdziesięciolatek – co robili, to włos się jeży na głowie. Tylko że dla tamtych czasów to normalne. Chłopak nagrzmocony testosteronem chce się popisać przed kolegą czy koleżanką, do tego mający kupę kasy. Jest bogiem, dwudziestoletnim bogiem. Czy podejmuje racjonalne decyzje? Niestety nie. Myślę, że pisanie o takich rzeczach nas ubogaci. Zrozumiemy, że moneta to nie tylko orzeł, ale też resztka.
I dodajmy, że nie tylko u nas tak było. Podobnie we Francji czy w Anglii.
Historia nigdy nie jest czarno-biała.
I nigdy nie jest świetlana.
Zmieńmy temat. Tytuł Miasto szpiegów przywodzi na myśl Berlin z czasów zimnej wojny. Czy Warszawa, w czasie okupacji, była takim mini-Berlinem?
Tak, bo pamiętamy, że to było największe miasto przed frontem wschodnim. Do Warszawy trafiają ranni, kontuzjowani oficerowie. Najpierw tu leczą rany, a potem jadą do Niemiec, choć wielu z nich zostaje. W Śródmieściu, na ul. Hożej istniała cała dzielnica ekskluzywnych burdeli. I tam trwała gra wywiadów. Wiele dziewczyn, które kochały się z tymi oficerami, również upijały ich, drenowały, wyciągały informacje.

Pamiętajmy, że Warszawa to też stolica okupowanego kraju. Jest Armia Krajowa, delegatura rządu na kraj – czyli przedstawiciele rządu londyńskiego czy Narodowe Siły Zbrojne. Do tego służby niemieckie: SD, SA, Kripo – nazywamy to zbiorczo Gestapo, ale nie był to monolit. Służby wzajem nie się gryzą, robią psikusy. Do tego Abwehra, która miała zupełnie inne priorytety i nie lubiła się z Gestapo. No i dziesiątki mniejszych czy większych organizacji, które nie wzięły się znikąd. Polska była rozpolitykowana od czasów dwudziestolecia tak bardzo, że przecież zabijamy pierwszego prezydenta…
… mamy też zamach stanu.
I pułkownicy trzymają kraj za mordę. To się nie poprawia, nienawiść wewnętrzna trwa. Wiele grup dalej chce rządzić, więc powstają kanapowe rządy. W każdym mieszkaniu jest stu pięćdziesięciu polityków. Każdy chce Polski to takiej, to innej. Do tego mają dzieci, które rwą się do działania. W związku z tym tych partyjek, stowarzyszonek, tych kanapek, pokoi, mieszkań, tego jest strasznie dużo. Każdy ma swoją nazwę, swój wywiad i kontrwywiad, a także siły zbrojne i dział prasowy, chociaż ich jest pięciu na krzyż, ale mają. Ale niektóre organizacje są naprawdę duże.
Ale jak utrzymać takie organizacje? W związku z tym w Warszawie non-stop odbywały się zamachy na banki i na kasy, bo skądś trzeba mieć pieniądze na działanie. Wprowadzono też walutę, którą była informacja. Jeśli ktoś znał np. żonę majora, który pijany przychodzi do domu i opowiadał, że przyjedzie za dwa dni Hitler, to mamy informację. A państwo podziemne chętnie ją kupowało. I z tego żyli. Nawet cenniki powstawały. Powstaje obiekt informacji, a także fake newsy. Warszawa jest jak termitiera, mrowisko. Niektórym wydaje się, że jest Grot-Rowecki, Bór-Komorowski i piętnastu ważnych oficerów. Tak, ale wokół nich działa mnóstwo innych osób. To jest podziemne życie. Ale oprócz tego jest też kontrwywiad, który kontroluje nieformalne wchodzenie w układy. I każe za kolaborację.
Niemieckie służby zinfiltrowały szefów AK?
Wiemy, że Grot-Rowecki w swoją ostatnią podróż na Spiską, gdzie go aresztowano, wyszedł od swojej kochanki. Ona była otoczona dyskretną opieką kontrwywiadu, ale żona nie. I wokół żony kręciły się służby niemieckie, radzieckie, komuniści, wywiad, kontrwywiad. Podpytywali: gdzie mąż. Jak się dzisiaj czyta agentów NKWD i Gestapo, którzy bawią się na imprezkach pani Grot-Roweckiej, to włos się na głowie jeży. Było blisko katastrofy. Bo wystarczy, że powiedziałaby jedno zdanie za dużo. A może powiedziała?
***
Michał Wójcik - Historyk, dziennikarz, scenarzysta filmów dokumentalnych. Laureat Nagrody Historycznej „Polityki” (z Emilem Maratem) za książkę Made in Poland o Stanisławie Likierniku oraz Nagrody „Newsweeka” im. Teresy Torańskiej za reportaż historyczny Treblinka ’43. Prowadzi program telewizyjny „Mam zamek”.
Napisz komentarz
Komentarze