Reklama

Warszawscy przewodnicy o kulisach swojego zawodu. "To jest praca dla pasjonatów"

Z jednej strony chłonni wiedzy „lokalsi”, z drugiej szkolne „grupy zombie”. Do wszystkich trzeba dotrzeć z właściwym przekazem. O tym, jak mówić, żeby ludzie słuchali i jakie pytania najczęściej zadają uczestnicy wycieczek rozmawiamy z warszawskimi przewodnikami. „To jest praca dla pasjonatów i nie dla każdego” - twierdzą nasi rozmówcy.
Warszawscy przewodnicy o kulisach swojego zawodu. "To jest praca dla pasjonatów"

Autor: Maciej Gillert, Raport Warszawski / Pixabay

Według „Raportu o stanie miasta za 2023 r.”, opublikowanego przez stołeczny ratusz, dziennie średnio w Warszawie przebywa 78 tys. turystów. Ale nie tylko oni są zainteresowani usługami miejskich przewodników. Od kilku lat wśród tzw. „lokalsów” widać wyraźny wzrost zainteresowania własnym miejscem zamieszkania, który przeradza się nawet w nurt popkultury. Modne stają się spacery historyczne, śladami bohaterów literackich czy znanych osób. Czy zatem zawód przewodnika miejskiego ma się dobrze w dzisiejszych czasach? Niekoniecznie. Z drugiej strony branża turystyczna wciąż liże rany po pandemii, a młodzież na szkolnych wycieczkach nie słucha, co się do nich mówi.  

O arkanach pracy warszawskich przewodników i wyzwaniach, jakie stoją przed tym zawodem rozmawiamy z Jerzym Warchałowskim z magiawarszawy.pl oraz Piotrem Wierzbickim, założycielem facebookowego profilu „Warszawa na wyrywki”.

Co jest najtrudniejsze w zawodzie przewodnika?

Jerzy Warchałowski: To jest praca dla pasjonatów i to nie dla każdego. Ciągle trzeba się dokształcać, ciągle są kolejne egzaminy. Zdanie egzaminu na przewodnika miejskiego to dopiero wstęp. Później nadchodzi czas na muzea, prawie każde wymaga kolejnego certyfikatu i kolejnego egzaminu,

Ale egzaminy i wiedza to nie wszystko. Trzeba umieć opowiedzieć historię w ciekawy sposób. Jednocześnie trzeba umieć "wyczuć" grupę, każda ma inne oczekiwania i często tę samą historię trzeba opowiedzieć inaczej.

Piotr Wierzbicki: Przy odpowiedzi na to pytanie trzeba wziąć pod uwagę, o jakim zawodzie przewodnika mówimy. W okresie, kiedy intensywnie oprowadzałem, zasadniczo nastawiałem się na nietypowe grupy turystyczne, tzn. nie pracowałem np. z wycieczkami szkolnymi. To się zdarzało dość rzadko. Przygotowywałem trasy głównie dla warszawiaków, tzw. lokalsów. Były to trasy dość szczegółowe, dotyczyły wybranych fragmentów miasta, dzielnic, placów i okolicznych ulic, były to również spacery historyczne. Trudność polegała na tym, że trzeba było przyswoić dużą ilość materiału i potem ją w miarę płynnie ludziom przekazać. To była pierwsza trudność. Natomiast w typowej pracy przewodnickiej, z którą też się zetknąłem, czyli przewodnika szkolno-wycieczkowego, trudne jest przede wszystkim dotarcie ze swoim przekazem do grupy, która nie zawsze jest tym przekazem zainteresowana. Jak człowiek miał 15 lat i był na wycieczce w innym mieście, to nie zawsze go obchodziło, co mówi przewodnik. Jest to trudne zadanie.

Jakie pytania najczęściej zadają uczestnicy wycieczek?

Jerzy Warchałowski: Na Starym Mieście częstym pytaniem jest to, czy mieszkania tam są dalej zamieszkane. Przy okazji często pojawia się wątek samochodów niemal wjeżdżających w grupy wycieczkowe. Turyści nie mogą się nadziwić, że w szczycie sezonu np. o 16-tej na Stare Miasto potrafi wjechać śmieciarka z sobie tylko właściwym zapachem. Wycieczki zagraniczne niezmiennie interesuje tematyka żydowska.

Piotr Wierzbicki: Najczęściej pojawiają się pytania odnośnie szczegółów, jeżeli chodzi o daną historię, datę, miejsce, gdzie był dany obiekt, jak wyglądał. Czasem ludzie mają szczegółowe własne pytanie, bo akurat to o czym mówię jest związane z ich rodzinnymi historiami. Np. okazywało się, że na sąsiedniej ulicy pradziadek miał dom i uczestnik chciał się dowiedzieć, jak taki dom wyglądał. Ja robiłem trasy dosyć szczegółowe, głównie dla tych ludzi, którzy się interesowali miastem. 

Czy warszawiaków interesują inne tematy niż przyjezdnych?

Jerzy Warchałowski: Tak. Spacer po Szmulkach, Saskiej Kępie czy Mokotowie zdecydowanie bardziej zainteresuje warszawiaków, niż przyjezdnych. Prawie nigdy nie miałem też grupy przyjezdnej, która chciałaby zwiedzić np. cmentarze ewangelickie, które są przecież bardzo piękne i ciekawe!

Piotr Wierzbicki: Zdecydowanie. Ja rzadko pracowałem z typowymi wycieczkami, ale było różnie. Bywały grupy, których zupełnie nie interesowało, co mówi przewodnik. Często te grupy mają strasznie przeładowany program. Są pędzone przez nauczycieli przez Wilanów, Łazienki i jeśli dołoży się do tego jeszcze zwiedzanie, to poruszają się na zasadzie masy, która ma już przesyt informacji. Stają się grupą zombie, która nie reaguje na to, co się do nich mówi. Natomiast kiedy ludzie są faktycznie zainteresowani - przychodzą specjalnie po to, żeby by coś zwiedzić, zobaczyć - to jest zupełnie inna sytuacja.

Warszawiaków interesują szczegóły. Ludzie, którzy przychodzili na moje trasy, często byli warszawiakami z dziada pradziada i mieszkali w stolicy od zawsze. Ale też często byli to ludzie, którzy mieszkali w Warszawie parę lat, już się ustatkowali i znaleźli trochę czasu, aby zwolnić pogoń życiową za pieniądzem i poznać to miejsce, w którym są. To był najciekawszy segment zwiedzających, najbardziej chłonny wiedzy.

Czy rynek usług jest w Warszawie nasycony?

Jerzy Warchałowski: Nie umiem odpowiedzieć na to pytanie, nie jestem analitykiem rynku. Ale na pewno turyści mają gdzie zjeść, gdzie przenocować, jest sporo możliwości aktywnego spędzenia czasu. Zmorą Warszawy jest niedostateczna infrastruktura i brak przestrzegania prawa - na przykład parkingi autokarowe często są zajmowane przez samochody osobowe, a policja zdaje się tego nie widzieć. 

Piotr Wierzbicki: Jak robiłem kurs na przełomie 2010 i 2011 roku, byłem w ostatniej grupie, która zdawała egzamin państwowy. Kiedyś się zdawało egzaminy państwowe na przewodnika, był to zawód uregulowany. Trzeba było mieć uprawnienia. Nasz rocznik był ostatnim, który zdawał egzamin państwowy. Potem była deregulacja. Wtedy było strasznie dużo obaw, że każdy będzie mógł oprowadzać, że niedługo wszystko padnie, bo się zrobi za dużo przewodników. Okazało się, że reguluje to rynek. Teraz jest tak, że niby każdy może to robić, ale trzeba być na odpowiednim poziomie. Biuro, które zatrudnia przewodników, nie weźmie kogoś z ulicy, tylko sprawdza ludzi. Studenckie Koło Przewodników Turystycznych, z którym jestem związany, kontynuowało cały czas swoje kursy. Robią je do dzisiaj i cieszą się one dużym powodzeniem. Widać, że ludzie, którzy chcą zdobyć ten zawód dodatkowy podchodzą do tego poważnie. Taki kurs po prostu warto zrobić, bo to bardzo wiele daje. 

Czy w ostatnich latach widać wyraźny wzrost zainteresowania wycieczkami z przewodnikiem?

Jerzy Warchałowski: Wydaje się, że coś jest na rzeczy, choć branża turystyczna wciąż liże rany po pandemii. Ale tak - w niektórych środowiskach spacery z przewodnikiem zrobiły się modne.

Piotr Wierzbicki: Wydaje mi się, że to przychodziło falami. To zależy od trasy, tematu, pogody, bardzo wielu czynników. Zainteresowanie jest spore. Od dekady trwa trend zainteresowania własnym miastem. Kiedyś przewodnik oprowadzał raczej wycieczki przyjezdnych. Teraz chodzi o tłumaczenie miasta ludziom, którzy w nim mieszkają. Mijają różne obiekty w codziennym pędzie, nie zwracają na nie uwagi. Potem przychodzi czas refleksji. Wydaje mi się, że ten trend jest bardzo silny, co się przekłada np. na literaturę kryminalną, które jest osadzona np. w dawnej Warszawie. To jest bardzo silny nurt popkultury - zainteresowanie własnym miejscem zamieszkania. 

Czy na rynku stołecznym jest duża konkurencja?

Jerzy Warchałowski: Przewodników warszawskich jest sporo, ale tych, którzy mają na tyle dużo grup, że mogą się z tego utrzymywać - garstka. 

Piotr Wierzbicki: Wydaje mi się, że tak jak wszędzie, konkurencja jest duża, ale też ciągle jest zainteresowanie tego typu usługami. Ciągle przyjeżdżają albo turyści, albo zainteresowany jest właśnie segment lokalnych mieszkańców. Widzę, że moje koleżanki i koledzy, którzy wykonują permanentnie ten zawód mają bardzo dużo roboty. Nie narzekają na brak pracy. 

Czy z takiego zawodu da się wyżyć?

Jerzy Warchałowski: Dla zdecydowanej większości przewodników jest to możliwość dorobienia do emerytury czy pensji. Ale są też przewodnicy, dla których jest to główne zajęcie. Dużo zależy od tego, ile języków obcych się zna, czy łączy się to z usługami np. pilota wycieczek etc.

Piotr Wierzbicki: Wtedy, kiedy robiłem kurs organizatorzy ostrzegali nas, że jest to raczej zawód dodatkowy. Bardzo wielu ludzi traktowało to w ten sposób, że był to dodatek do takiej czy innej działalności, albo wykonywali go po godzinach. Ja zawsze, nawet w okresach intensywnej działalności miałem kilka różnych zajęć. Musiałbym się bardzo mocno wysilić, żeby żyć tylko z tego. To nie jest łatwy kawałek chleba. Może są tacy ludzie, którym udaje się z tego wyżyć, ale to nie jest prosta sprawa. 


Podziel się
Oceń

Napisz komentarz
Komentarze
Reklama
NAPISZ DO NAS

Masz temat dotyczący Warszawy? Napisz do nas. Zajmiemy się Twoją sprawą.

Reklama
Reklama