Reklama

„Hieny wojny” kasowały drogo. Ziemniaki za 900 złotych, a mąka za dolary

Nieznany pamiętnik powstańczy pokazuje jak wyglądało życie w Śródmieściu. Janusz Patalong relacjonuje losy cywili. A były one niezwykle trudne. I to także, a może przede wszystkim, z powodu „hien wojny”, które na sprzedaży jedzenia dorabiały się astronomicznych pieniędzy.
nieznane pamiętnik
Nieznany pamiętnik z czasów Powstania Warszawskiego

Autor: Piotr Wróblewski / Raport Warszawski

„Po upływie drugiego miesiąca, w przeddzień kapitulacji (Powstania Warszawskiego – red.) pozostało tylko oburzenie na tych, którzy za tragedię Warszawy byli odpowiedzialni – gorycz, że tyle krwi lekkomyślnie przelano – żal wreszcie za zniszczonym kompletnie miastem z jego pamiątkami dumnej i pełnej chwały przeszłości” – pisze Janusz Patalong w swoich wspomnieniach. 

Odnaleziony pamiętnik, wydany przez Skarpę Warszawską, pokazuje Powstanie z nieco innej strony. Na wstępnie trzeba dodać, że Patalong nie dostał się do wojska. Co prawda działał w konspiracji, ale nie wiadomo czy w sierpniu 1944 roku walczył z bronią w ręku. Ręce, zamiast do trzymania pistoletu, przydawały mu się do pisania. Został bowiem redaktorem podziemnego pisma. Ze stolicy wyszedł z cywilami.

We wstępie do „Tragedii 63 dni” historyk Adam Węgłowski porównuje Patalonga do Jana Piszczyka z „Zezowatego szczęścia”. Podobnie jak bohater słynnego filmu, Patalong zawsze płynie z prądem. Nie jest to „czysta”, jednoznaczna postać. W 1945 roku wstępuje do PZPR, zostaje agentem UB i donosi na kolegów. Ale poza tym handluje nielegalną bronią i trafia za to do więzienia. 

Wojenni dorobkiewicze  

Niezwykle interesujący fragment pamiętnika Patalong poświęca cywilom. Pisze, że walczył co dziesiąty. Reszta musiała żyć w walącym się mieście. Co gorsze, w mieście, w którym brakowało żywności.

„Brak ten byłby znośniejszy, gdyby ów „szary człowiek” wiedział i widział, że i jego sąsiad musi głodować, że i za pieniądze, których on sam przeważnie nie posiadał, nic kupić nie można. Tak jednak niestety nie było. Przeciętny mieszkaniec głodował, ale wojenny dorobkiewicz, usiłujący imponować wszystkim naokoło swym bogactwem, opływał i teraz w dostatki.”

Patalong obserwował, jak pomnażają się majątki cwaniaków. Opisywał jak „tchórze z urodzenia” jedli najbardziej wykwintne potrawy. Obserwował, że kwitł czarny rynek. Sprzedawano przede wszystkim wódkę – za pieniądze lub za złoto. 

Stworzył nawet swoisty cennik. Jak czytamy w pamiętnikach: 

  • słonina w Śródmieściu w czasie Powstania kosztowała 4 000 zł za kilogram 
  • kartofle – 900 zł (dla porównania na Powązkach „chodziły” po 10 zł) 
  • papieros 20-60 zł – za sztukę (!)
  • tytoń w drugim tygodniu powstania 3 000 zł za kilogram, a w szóstym… 15 000 zł. 

Dla porównania, w lipcu 1943 na czarnym rynku kilogram mąki pszennej kosztował ok. 30 złotych, natomiast w sierpniu, w Śródmieściu najpierw tysiąc (!) złotych, a później dwa złote dolary. Jeden z Powstańców dla Archiwum Historii Mówionej opowiadał, że pracował jako zastępca magazyniera w Pruszkowie. Za lipiec 1944 otrzymał pensję – 420 złotych.

Stefan Bałuk / domena publiczna

 

„Władze wojskowe mało się tym interesowały, a władze cywilne nie miały, czy też nie chciały zła radykalnie zlikwidować. Przeciwnie nawet, chlubiono się tym, że życie płynie normalnie, skoro ludzie umieją zorganizować w tych warunkach handel” – pisze Patalong. 

Następnie pochyla się nad życiem „szarego człowieka”. Tego, który nie miał majątku, oddał wiele Powstańcom i pierwszy gasił kamienice, które raz po raz stawały w ogniu. A obok widział sąsiada, który bogacił się.

Także dlatego cywile, widząc niemieckie ulotki z obietnicami pracy i chleba, decydowali się na ewakuację. 

„Nic to, że tuż po ulotkach te same samoloty niemieckie sieją ogniem z karabinów maszynowych i walą nowe serie bomb na miasto. (..) Dowództwo polskie wyraża milczącą zgodę na częściową ewakuację ludności cywilnej. Nie zgodzić się nie mogło. Widoków na pomyślne zakończenie Powstania było coraz mniej, sytuacja żywnościowa pogarszała się z dnia na dzień, a liczba bezdomnych rosła w zastraszający sposób” – czytamy. 

Upadek Powstania 

Janusz Patalong, zapisując swoje wspomnienia na „gorąco”, jeszcze w 1944 roku, nie mitologizuje. Narzeka na dowódców, szuka przyczyn porażek i wskazuje błędy. Największym, wydaje się dla niego utrata Powiśla, a zatem również dostępu do Wisły. 

„Utrata Powiśla była już poważnym ciosem dla Powstania. Odrzucono nas od Wisły na najważniejszym jej odcinku w  centrum miasta, zepchnięto równocześnie na linię Nowego Światu, zmniejszając przez to znacznie zajęty przez oddziały polskie obszar miasta. Od tej właściwie chwili niepowodzenia spadały na Powstanie w tempie przyśpieszonym. Za Powiślem poszedł Czerniaków, za Czerniakowem Mokotów, za nim Żoliborz” – pisze. 

Następnie tłumaczy, że Stare Miasto upadło w boju, po bombardowaniach, wobec braku dostaw. Na Powiślu było inaczej. Za tę porażkę wini dowódców. Śródmieście – jako „wyspa zewsząd otoczona, kontaktu ze światem nie mająca” – nie mogła tak długo trwać, też musiała szybko upaść. 

„Po 63 dniach krwawych i bohaterskich zmagań z przeważającymi i liczebnie i technicznie siłami niemieckimi, Powstanie Warszawskie zakończyło się nie tak niestety, jak to na początku przewidywano. Zakończyło się tragedią setek tysięcy mieszkańców – tragedią, jakiej w dziejach Polski jeszcze nie było. Przyszłe dopiero pokolenia będą mogły należycie ocenić, czym było dla Polski to bohaterskie, a  zarazem tragiczne Powstanie” – podsumowuje Patalong. 

Więcej o autorze / autorach:
Podziel się
Oceń

Napisz komentarz

Komentarze

NAPISZ DO NAS

Masz temat dotyczący Warszawy? Napisz do nas. Zajmiemy się Twoją sprawą.

Reklama
Reklama