Do tragedii doszło 12 sierpnia 2022 r. przy ul. Jagiellońskiej, na przystanku Batalionu „Platerówek”. Z ostatniego wagonu tramwaju wysiadała babcia z 4-letnim wnuczkiem. Dziecko zostało przytrzaśnięte przez drzwi. Motorniczy ruszył z miejsca. Zanim się zorientował, pojazd przejechał ponad 400 metrów, ciągnąc za sobą dziecko. 4-letni Aleksander zmarł w wyniku poniesionych obrażeń. Proces motorniczego ruszył w kwietniu 2024 r. Robert S. nie przyznał się do winy i odmówił składania wyjaśnień, przeprosił jednak rodzinę zmarłego chłopca.
- W skierowanym do Sądu Rejonowego Warszawa Praga-Północ akcie oskarżenia motorniczemu zarzuca się umyślne naruszenie zasad bezpieczeństwa w ruchu lądowym oraz przepisów instrukcji dla pracowników Tramwaje Warszawskie i nieumyślne spowodowanie wypadku, w wyniku którego śmierć poniósł czteroletni chłopiec - informowała Prokuratura Okręgowa Warszawa-Praga.
Kolejna rozprawa w procesie motorniczego
8 października oskarżony nie pojawił się na rozprawie. W sprawie przesłuchano troje świadków. Jednym z nich był 63-letni motorniczy Krzysztof L., który wielokrotnie brał czynny udział w pracach komisji powypadkowych. Przez wiele lat uczył przyszłych motorniczych praktyki zawodowej. Pisał również instrukcje obsługi tramwajów, w tym tramwaju typu 105 N, w którym doszło do wypadku.
Jak przekonywał, ze względu na konstrukcję tramwaju 105 N motorniczy mógł nie widzieć w lusterku miejsca, w którym doszło do przytrzaśnięcia nóżki dziecka.
Zwracał też uwagę na czas przejazdu trasy tramwaju numer 18. Tramwaj ten musi obsłużyć 40 przystanków w 51 minut. Jego zdaniem Tramwaje Warszawskie motywowały ludzi do uzyskania 95 proc. punktualności. Ponieważ pracownicy się wyrabiali, nadal skracano rozkłady. Świadek został w związku z tym zapytany, czy na linii 18 czas przeznaczony na przejazd wpływał na jakość jazdy i obsługi w terenie.
- Motorniczy wjeżdża na przystanek, patrzy ile jest ludzi, otwiera drzwi (…) I jest zainteresowany tym, żeby jak najszybciej nastąpiła wymiana pasażerów - tłumaczył pan Krzysztof.
Obrońca zapytał również, czy motorniczy, jadąc do przodu, musi pilnować tego, co ma przed sobą.
- Jakie niebezpieczeństwa czyhają na jadącego motorniczego, związane z tramwajem, z torami, z konkretną sytuacją? – pytał obrońca.
Jak odparł p. Krzysztof, gdy tramwaj jedzie, kierujący musi patrzeć do przodu, bo przed tramwajem mogą przebiegać ludzie. Nie można wówczas patrzeć w lusterko.
Świadek został też zapytany, czy w trakcie swojej pracy słyszał o tym, żeby ktoś zwracał się do Tramwajów Warszawskich z informacją, że skład 105 N „ma pewne niebezpieczne cechy”.
- Zwracali się do mnie ludzie nawet zza granicy, widząc te skośne drzwi. Pracownicy podnosili tę kwestię na komisjach BHP. Myśmy jako motorniczowie postulowali, żeby zamontować lustra drogowe na przystankach. Szef powiedział, że to za drogo - wskazał.
Wyjaśniał również, że kiedyś tramwaj był obsługiwany przez dwie osoby.
- Był konduktor i motorniczy. Lusterko w ogóle było niepotrzebne. W latach 60-tych zlikwidowano konduktorów. Mój patron powiedział, jak zlikwidowano konduktorów, był wysyp wypadków właśnie przy trzecich drzwiach – tłumaczył.
- Z tego co Pan mówi, wynika, że motorniczy powinien zachować bardzo, bardzo szczególną ostrożność jeżdżąc takim typem tramwaju ze skośnymi drzwiami i podwoić swoją uwagę na pasażerów wysiadających – podsumowała sędzia.
Sąd będzie dalej badał, czy motorniczy miał możliwość zobaczenia, że drzwi przytrzasnęły dziecko.
Ostatnim pytaniem obrony było, czy motorniczy ma możliwość wybrania, jakim rodzajem tramwaju będzie jeździł. Czy może np. powiedzieć, że na 105 N nie jeździ, bo jest to niebezpieczne? Jak odparł świadek, motorniczy nie ma takiego wyboru. Pytany, czy wśród motorniczych, którzy jeżdżą typem tramwaju 105 N, jest wiedzą powszechną, że ten tramwaj jest niebezpieczny, odparł: „Oczywiście, że tak. Ale na kursie nikt tego nie powie”.
Kolejnym świadkiem była 39-letnia motornicza, p. Renata powołana przez obronę na okoliczność użytkowania telefonu przez oskarżonego.
Prokuratura w akcie oskarżenia wyjaśniała, że „z przeprowadzonych dowodów wynika, że oskarżony, kierując tramwajem w trakcie jazdy, korzystał z telefonu i słuchawek, nieprawidłowo obserwował zdarzenia zachodzące w obrębie ostatnich drzwi, którymi wysiadało dziecko, a po zamknięciu tych drzwi nie upewnił się, czy ruszenie z przystanku nie spowoduje zagrożenia dla pasażerów wysiadających i znajdujących się na przystanku. Na ocenę sytuacji wokół tramwaju motorniczy poświęcił niecałe 1,5 sekundy”. Biegły powołany w sprawie ocenił ten czas jako niewystarczający do oceny sytuacji.
- Nigdy nic nie słyszałam na temat Roberta, żeby używał nadmiernie telefonu komórkowego – wskazała p. Renata, która zna oskarżonego od 13 lat. - Nigdy nie widziałam go z słuchawką w ręku. Jest odpowiedzialny i sumienny, wykonuje dobrze swoją pracę (…). Nikt nie stwierdził, żeby Robert nadużywał telefonu - wyjaśniała.
Dopytana, czy pracodawca ma możliwość zauważenia, że pracownik nadużywa telefonu podczas jazdy, odparła, że „tak, bo jest monitoring oraz nadzór ruchu na przystankach”.
Kolejna rozprawa w tej sprawie została wyznaczona na 22 października br.
Napisz komentarz
Komentarze