Na pierwszy rzut oka to stwierdzenie może wyglądać jak hasło wyborcze jakiegoś polityka ubiegającego się o reelekcję i zapowiadającego kontynuację swoich działań z kończącej się kadencji. Ewentualnie ciągłość w mieście może się kojarzyć z ciągłością instytucjonalną, czyli sytuacją gdy urzędy mimo zmian personalnych potrafią realizować długofalową politykę. Jednak ciągłość to także istotna wartość w urbanistyce, której w Warszawie – niestety – wciąż brakuje, chociaż zdaje się, że widać już światełko w tunelu.
Na ciągłość jako aspekt projektowania i funkcjonowania miast jako pierwszy moją uwagę zwrócił wiele lat temu Aleksander Wołodarski – polsko-szwedzki architekt i urbanista, który przez wiele lat kierował miejskim biurem urbanistyki w Sztokholmie. Opowiadał, że jego ulubionym sposobem zwiedzania miast jest ich „czesanie”. Nazywał tak chodzenie na długie spacery bez jakiegoś sztywno wyznaczonego planu – po prostu gdzie nogi poniosą. Podczas tego przeczesywania dzielnic i miast pozwalał przestrzeni miejskiej się prowadzić. Chciał, aby to samo miasto odsłaniało przed nim swoje uroki.
Dobrze zaplanowane miasto potrafi to robić.
Plac może otwierać się na aleję, która szpalerami drzew doprowadzi nas do skweru. Z niego dostrzeżemy odległą o kolejnych kilkaset metrów dominantę – wyższy budynek, wieżę albo atrakcyjną rzeźbę pomnikową. Gdy będziemy się do niej zbliżać, naszą uwagę może przyciągnąć coś, co wyłoni się w perspektywie kolejnej ulicy i zachęci do tego, aby odkryć coś tuż za rogiem. I za kolejnym, i za jeszcze kolejnym.
Zupełnie innym doświadczeniem będzie zwiedzanie w ten sposób Paryża, a innym Wenecji. Paryż kilometrami będzie ciągnął nas eleganckimi bulwarami, co i rusz odsłaniając monumentalną budowlę – gotycką, barokową albo eklektyczną. Wenecja będzie nas zwodzić ślepymi zaułkami i setkami mostów przeskakujących nad kanałami, by wreszcie olśnić wspaniałością placu i bazyliki św. Marka.
Ciągłość: możliwość swobodnego przemieszczania się
To, co jest atrakcyjne dla szukającego urbanistycznych wrażeń turysty, może być także wartościowe dla mieszkańca w jego codziennym życiu. Ciągłość to przecież po prostu możliwość swobodnego przemierzania miasta różnymi środkami transportu. Przeczesywania kolejnych przestrzeni w skali kwartału, większej okolicy. W obrębie dzielnicy w naturalny sposób najlepiej sprawdza się ruch pieszy, uzupełniony np. o tramwaje. To właśnie sieć powiązanych ze sobą przestrzeni publicznych o różnym charakterze pozwala na zapewnienie mieszkańcom dostępu do różnorodnych funkcji i usług.
Ciągłość chodnika, brak zastawiających przejście w przypadkowych miejscach skrzynek instalacyjnych, przejścia przez ulice w osiach chodników, unikanie częstych kolizji ciągów pieszych i rowerowych – to niezbędne warunki łatwego korzystania z najbliższego otoczenia mieszkania lub pracy.
Śródmieście niczym potwór Frankensteina?
Czy da się tak „czesać” Warszawę? W naszym mieście może być z tym pewien problem, gdyż w wielu miejscach nie zachowuje ono ciągłości. Jak w soczewce widać to w Śródmieściu. Jest ono nie do końca pozszywanym patchworkiem przykurzonych i zniszczonych tkanin, względnie – potworem Frankensteina. Składa się z zupełnie nieprzystających części, co wynika rzecz jasna z uwarunkowań historycznych.
Obok monumentalnych, socrealistycznych przestrzeni MDM mamy wcześniejszą siatkę ulic wypełnioną kamienicami czynszowymi pochodzącymi z przełomu XIX i XX wieku. Na północy wielkie, późnomodernistyczne Osiedle za Żelazną Bramą sąsiaduje z pięknym, lecz zaniedbanym Ogrodem Saskim. Do tego odgradzają je od siebie dwie nitki Marszałkowskiej.
Na drodze do swobodnego poruszania się po mieście stoją też potężne przeszkody infrastrukturalne.
- Wiadukty nad rondem Czterdziestolatka wizualnie i przestrzennie odcinają od siebie dwa kawałki Alej Jerozolimskich.
- Wiele osób wciąż pamięta, jak brzeg Wisły odgrodzony był od Powiśla na całej długości Wisłostradą.
- Do niedawna przejście na drugą stronę ronda Dmowskiego bez schodzenia do podziemi oznaczało ponadkilometrowe nadłożenie drogi.
Tak samo sprawa wygląda na Służewcu, gdzie lśniące biurowce i nowe inwestycje mieszkaniowe poodgradzane są od siebie płotami, których jedyną funkcją jest utrudnianie poruszania się – można bowiem do wielu z nich podejść z obu stron, nie można ich tylko przekroczyć. Bloki na nowych osiedlach stoją czasem tak, jakby ich projektanci uważali, że za płotem deweloperskiej inwestycji kończy się świat. Nie wpisują się w żaden kontekst, nie tworzą żadnej spójnej tkanki urbanistycznej…
W dyskusjach o poszczególnych miejscach albo ulicach w Warszawie często pojawiają się przykłady rozwiązań z zagranicy – Krucza ma być w przyszłości jak barcelońska Rambla, w odniesieniu do Marszałkowskiej często pojawiają się porównania do paryskich Champs Élysées. Warto jednak pamiętać, że wszystkie udane ulice i udane przestrzenie publiczne europejskich miast działają i przyciągają mieszkańców nie tylko dlatego, że same w sobie są starannie zaprojektowane i dobrze zarządzane.
Cechą wspólną słynnych, choć zupełnie różnych ulic takich, jak Zeil we Frankfurcie, Strøget w Kopenhadze, wiedeński Ring czy ulica Pařižská w Pradze jest właśnie ich ścisłe powiązanie z całą siecią otaczających je ulic i placów, z układem komunikacyjnym i systemem transportu publicznego. Nie są one pojedynczymi atrakcjami, ale centralnymi przestrzeniami dużo rozleglejszych ciągów przestrzeni, zasysających mieszkańców z bliższej i dalszej okolicy.
Co dalej?
Wyzwanie, jakie stoi od dekad przed władzami miasta to płynne powiązanie ze sobą niespójnych albo rozdzielonych części miasta. Stworzenie nie tyle pięknych budynków, co przestrzeni, które do nich poprowadzą. Wydaje się, że to wyzwanie zostało już dostrzeżone przez społeczników, a także urzędników. Przejścia przez jezdnie zaczęły pojawiać się w miejscach, w których piesi chcą przechodzić. Reprezentacyjne uliczki Śródmieścia właśnie zyskują atrakcyjną oprawę i zmieniają w zazielenione sekwencje przestrzeni.
Wciąż jest dużo do zrobienia, nie tylko w centrum, ale i w obrzeżnych dzielnicach, no i oczywiście na stykach poszczególnych dzielnic. Cały ten warszawski patchwork będzie mógł dobrze funkcjonować, tylko jeśli poszczególne kawałki miejskiej tkanki zostaną ze sobą pozszywane w jedną, różnorodną, ciągłą całość.
Napisz komentarz
Komentarze