Wyrzeźbiony orzeł, o ostrych rysach, widoczny jest z oddali. Pilnuje wejścia do niezwykłego obiektu, pierwszego nowo wybudowanego budynku administracji rządowej w wolnej Polsce (po 1918 roku), przy al. Szucha 25. Dziś to siedziba Ministerstwa Edukacji Narodowej, ale wtedy, w dwudziestoleciu międzywojennym, potężny gmach budowano dla super-resortu: Ministerstwa Wyznań Religijnych i Oświecenia Publicznego.
- Trzeba wiedzieć, że przy jego projektowaniu i wyposażaniu pracowali znakomici eksperci i artyści. Budynek został zaprojektowany przez Zdzisława Mączeńskiego w stylu modernizmu, dla którego bazą były wzorce historyczne, ale mocno przepracowane przez epokę, w której budynek powstawał. Niezwykle ważne są detale art deco, które w dużym stopniu decydują o charakterze miejsca – mówi nam Piotr Otrębski, rzecznik Ministerstwa Edukacji Narodowej, a także varsavianista, który oprowadza nas po wnętrzach budynku.
Stoimy w reprezentacyjnym holu. Wchodząc po schodkach, w lewej części, nieopodal klatki schodowej, postawiono zdjęcie z lat 30. autorstwa Czesława Olszewskiego. Widać na nim historyczny układ i wystrój. Przez lata zmieniły się tu tylko drobne elementy wyposażenia, jednak zdecydowana większość – jak kamienne okładziny ścian i filarów, żyrandole i sztukateria – zachowały się do dziś. Budynek jest pomnikiem historii, ale jego pracownicy wydają się kustoszami tego muzeum. Dbają o każdy szczegół.
Nad nami wisi replika zegara z epoki, z klatek schodowych „zwisają” ozdobne żyrandole palmowe, a na górę prowadzą masywne poręcze. Znaleźć tu można nawet charakterystyczne lustra nawiązujące kształtem do wzorów posadzki. Wszystko oryginalne albo zgodne z pierwowzorem.
- Największe zasługi na polu przywracania świetności temu budynkowi, odtwarzania bardzo wiernie elementów, które znikały na przestrzeni lat, ma dyrektor generalny Robert Bartold – tłumaczy rzecznik. Jak dopowiada, na Szucha powrócił w grudniu 2023 roku, ale wcześniej piastował to stanowisko w latach 2007-2016. „To od niego wyszedł impuls, to człowiek czujący Warszawę, czujący to miejsce” – słyszę. Za „za zaangażowanie w przywracaniu świetności obiektów historycznych”– otrzymał Srebrny Krzyż Zasługi.
KLIKNIJ W ZDJĘCIE, ABY PRZEJŚĆ DO GALERII
Profesorski sznyt
Wróćmy jednak do historii. Od samego początku to pracownicy resortu dbali o architekturę najwyższych lotów. Architekt Mączeński, który narysował pierwszą koncepcję budynku w 1925 roku, był naczelnikiem jednego z wydziałów ministerstwa, a zarazem profesorem architektury. Jego pierwszy projekt rywalizował z dwoma innymi, w wewnętrznym konkursie pracowników resortu. Ale okazał się tak dobry, że – po pewnych zmianach – wygrał również otwarty konkurs, w którym pokazano aż 54 prace, w tym Bohdana Pniewskiego.
Budynek, zbudowany w latach 1927-1930, zaplanowano na działce o wymiarach 74 na 74 metry, którą ministerstwo nabyło od wojska. Od al. Szucha zaplanowano gmach frontowy z kolumnadą „wpuszczającą” na reprezentacyjny dziedziniec. Do wnętrza wchodziło się przez symetryczne lobby, z którego rozciąga się widok na drugi dziedziniec i ogród. W sumie w całym budynku powstało sześć oddzielnych, kwadratowych dziedzińców, z czego dwa sąsiadują z dziedzińcami Ministerstwa Spraw Zagranicznych (przed wojną: Najwyższa Izba Kontroli).
Wnętrza, w których stoimy dziś, wyglądają jak te z czasów międzywojnia. Za ich wygląd odpowiada również profesor – Wojciech Jastrzębowski, który latach 1928-1930 był dyrektorem Departamentu Sztuki, oczywiście w Ministerstwie Wyznań Religijnych i Oświecenia Publicznego. Zaproponował wystrój w stylu art deco, w tym charakterystyczne lamperie z zielonego sukna. Odtworzono je w największej z sal reprezentacyjnych oznaczonej numerem 102.
Historyczna sala 102
Sala nr 102 znajduje się na pierwszym piętrze. Wchodzi się do niej reprezentacyjnym holem, zamkniętym z dwóch stron przeszklonymi drzwiami z półkolistym mosiężnymi poręczami. Dalej, na masywnych drzwiach wisi napis „Sala im. Anny Radziwiłł”. Wnętrze przenosi nas do innej epoki.
Reprezentacyjna sala, na planie prostokąta, ma wysokość dwóch kondygnacji. Z sufitu zdobionego kasetonami zwisają ogromne przedwojenne żyrandole, a przy stołach ustawiono krzesła zaprojektowane w czasie międzywojnia przez Jastrzębowskiego. Największe wrażenie robi tkanina znajdująca się na ścianach, połączona z drewnianymi wstawkami.
- Tkanina została bardzo pieczołowicie odtworzona w zakładach tkackich i dziś rzeczywiście ta sala posiedzeń wygląda niemal identycznie jak na przedwojennych fotografiach – przekonuje Otrębski.
Gabinet Ministra
Wyżej, na drugim piętrze, znajduje się gabinet ministra. Dziś na wejściu wisi tabliczka „Ministra Barbara Nowacka”. Do środka można dostać się przez sekretariat. Wewnątrz, mimo komputerów czy telewizora, wciąż czuć przedwojenny sznyt.
Pomiędzy dwoma pomieszczeniami znajduje się niewielka, ukryta toaleta, a na futrynach stanowiących część boazerii oryginalne tabliczki z epoki z nazwą firmy„Z. Szczerbiński i S-ka. Warszawa”. Poza tym wnętrza wykończono drewnianymi zdobieniami, a projektanci zadbali nawet o mniejsze detale, jak charakterystyczne klamki czy starannie dobrana sztukateria.
Co ciekawe, na tyłach gabinetu zbudowano mieszkanie dla ministra. Zgodnie z planami z lat 20. miała tam zamieszkać rodzina szefa resortu, który byłby zawsze „na wyciągnięcie ręki”. Mieszkanie istnieje do dziś – ma ok. 200 mkw. – ale nie jest zamieszkiwane przez ministra. Od lat spełnia funkcje reprezentacyjne.
Wojenna historia
Perła przedwojennej architektury ma też mroczną stronę. Związana jest z czasami II wojny światowej.
- W czasie okupacji niemieckiej cały ten teren, czyli m.in. Aleja Szucha, stanowił część policyjnej dzielnicy niemieckiej, a gmach ministerstwa został zaadaptowany na potrzeby m.in. Gestapo. Mieściła się tu słynna katownia na Szucha, w której przesłuchiwano więźniów z Pawiaka. Tutaj przewożono ich na brutalne przesłuchania – opowiada Piotr Otrębski.
- Zresztą w podziemiach tego budynku jest Mauzoleum Walki i Męczeństwa, gdzie można zobaczyć słynne „tramwaje”, czyli podłużne cele dla więźniów znane także z literatury wspomnieniowej. Są też mniejsze cele. Na ścianach zachowały się ryte paznokciami napisy i rysunki. Są też ślady po kulach – Niemcy strzelali przez wizjer w drzwiach. To jedno z najbardziej przejmujących miejsc w Warszawie – dodaje.
To nie jedyne pozostałości ciemnych dni historii. Jak słyszymy, podczas renowacji bocznych klatek schodowych, po odkręceniu poręczy, konserwatorzy natrafili na ślady krwi. To ślady po brutalnych przesłuchaniach i torturach, jakim poddawano osoby trafiające w czasie wojny na Szucha. Więźniowie byli często prowadzani różnymi korytarzami i zaciągani w różne zakątki gmachu – nie tylko w obrębie jego piwnic.
Napisz komentarz
Komentarze