Kryzys bezpieczeństwa na Pradze-Północ ma różne oblicza. To nie tylko dilerzy stojący w bramach na Inżynierskiej, wzrost liczby przyjezdnych z Europy Wschodniej, którzy zasili lokalne gangi, ale także pogłębiający się problem osób uzależnionych od narkotyków. Mieszkańcy dzielnicy odczuwają to coraz intensywniej.
- Obecnie na Pradze-Północ leczonych jest ok. 1100 pacjentów z ok. 1 600 osób, tj. aż 2/3 uczestników programu. Do naszej dzielnicy przyjeżdżają tłumnie nie tylko pacjenci z Warszawy, ale też z innych miast Polski. W konsekwencji doszło do powstania kilku zjawisk, które doprowadziły do poważnego kryzysu Pragi Północ, nieznanego od lat 90. – czytamy w petycji, która w grudniu wpłynęła do rady miasta.
Rzeczywiście 3 z 6 punktów leczenia metadonem dla narkomanów w Warszawie znajduje się właśnie na Pradze-Północ. Pozostałe są na Muranowie, Ochocie i Wilanowie. To dość spora dysproporcja, jeśli chodzi o rozmieszczenie tych często problematycznych ośrodków. W petycji mieszkańcy dzielnicy apelują o zmniejszenie ich liczby.
Praga-Północ stała się ogólnopolskim centrum handlu metadonem
Swój apel mieszkańcy argumentują na kilka sposobów. Dużym problemem jest dla nich masowa obecność narkomanów w ich okolicy.
- Każdego dnia, setki osób uzależnionych, często w bardzo złym stanie psychicznym i fizycznym, przemieszcza się po naszej dzielnicy. Część z nich nie ma dachu nad głową i okupuje parki, skwery, publiczne toalety oraz altany śmietnikowe, a nawet klatki naszych bloków. Musimy wielokrotnie prosić te osoby o opuszczenie zabudowań naszych wspólnot mieszkaniowych, narażając się na bardzo nieprzyjemne, a czasem wręcz niebezpieczne sytuacje. Boimy się chodzić po naszej okolicy, szczególnie w godzinach wieczornych – czytamy w petycji.
Do poczucia niebezpieczeństwa dochodzi też wzmożona działalność przestępcza. Osoby uzależnione często zmagają się też z biedą. Często by zarobić, odsprzedają niewielkie dawki metadonu, które otrzymują w lecznicach. Trafiają one do dilerów lub innych narkomanów. To poskutkowało stworzeniem dużego rynku na Pradze-Północ, która stała się ogólnopolskim centrum handlu metadonem, a co za tym idzie, zaczęło dochodzić tam do kolejnych napadów i aktów agresji.
- Zdarzało się niejednokrotnie, że osoby odbierające leki, zaraz po wyjściu z punktu, były napadane w celu odebrania im metadonu. Aktów przemocy dokonywali zarówno pojedynczy uzależnieni, jak i gangi narkotykowe, które przy tak dużej liczbie pacjentów na stałe zadomowiły się na Pradze-Północ. Jesteśmy przerażeni tym, że na naszych ulicach poruszają się przedstawiciele zorganizowanych grup przestępczych, dla których bezwzględna przemoc jest naturalnym elementem życia i zagraża także naszemu bezpieczeństwu – czytamy w petycji.
„Każdego dnia boimy się o zdrowie i życie nas samych oraz naszych bliskich”
Problemy z punktami leczenia metadonem mieszkańcy Pragi-Północ zgłaszają od lat. Ten opór objawił się już w 2022 roku, kiedy to w Szpitalu Praskim miał powstać kolejny taki ośrodek. Protest był tak mocny, że miasto ostatecznie z tego projektu się wycofało. To nie pomogło jednak okolicom, gdzie już takie lecznice działają.
- Największy problem jest z punktem leczenia przy ulicy Kijowskiej. To jest kwestia tego, że funkcjonuje on w budynku wspólnoty mieszkaniowej. Dochodzi tam do pobić i kradzieży tych leków. Potem te leki trafiają na handel i zamiast leczyć, to tak naprawdę są kolejnym narkotykiem – mówi nam wiceprzewodniczące rady dzielnicy Krzysztof Michalski z Porozumienia dla Pragi.
Na Pradze-Północ jest jeszcze NZOZ Poradnia Profilaktyczno-Rehabilitacyjna dla osób uzależnionych i ich rodzin „Mały Rycerz” przy Ratuszowej i Poradnia Leczenia Uzależnień PUNKT na Jagiellońskiej. Radny Michalski twierdzi, że tam problemów jest mniej.
- Przy ulicy Jagiellońskiej zdarzają się niepokojące sygnały od mieszkańców, że widzieli gdzieś strzykawkę, że ktoś tam stoi w bramie i tak dalej, ale ze statystyk policji czy straży miejskiej, które widziałem, wynika, że to są śladowe incydenty – mówi Michalski.
- Na Ratuszowej taki punkt leczenia substytucyjnego jest w budynku wspólnoty mieszkaniowej. Obok do niedawna działała taka bardzo fajna kawiarnia Zostajemy, tam teraz będzie inny punkt gastronomiczny, ale ten punkt tam już jest od bodajże pięciu lat. Wydawało mi się, że Zostajemy od razu zbankrutuje, jak się okaże, że tam będzie leczenie osób uzależnionych. Nic takiego się nie stało i nie widać tam tego problemu, żeby to jakoś bardzo negatywnie odbijało się na funkcjonowaniu dzielnicy – mówi Michalski.
Mieszkańcy Pragi-Północ, którzy stworzyli petycję, problemy jednak dostrzegają. Pismo złożyli nie tylko do władz miasta, ale też do minister zdrowia Izabeli Leszczyny. Apelują o dywersyfikację lokalizacji punktów leczenia metadonem i ich równomierne rozłożenie w Warszawie. Proponują także spotkanie, na które oprócz minister zdrowia zaproszą Dyrektor Mazowieckiego Wojewódzkiego Oddziału NFZ, organizacje pozarządowe, przedstawicieli Rady Dzielnicy Praga-Północ, Policję oraz Straż Miejską.
- Staliśmy się społecznym gettem, setki uzależnionych osób oraz przestępców narkotykowych całkowicie opanowały naszą dzielnicę. Każdego dnia boimy się o zdrowie i życie nas samych oraz naszych bliskich. Jesteśmy przerażeni myślą o tym, co może tutaj spotkać nasze dzieci – czytamy w petycji.
„Prowadzenie punktów leczenia uzależnień jest pewnego rodzaju biznesem”
Krzysztof Michalski, uważa, że nie powinno się walczyć z systemem leczenia, ale jednocześnie trzeba dbać o porządek i bezpieczeństwo w okolicy lecznic.
- Prowadzący te punkty powinni dbać o bezpieczeństwo osób odwiedzających te miejsca, bezpieczeństwo osób, które pośrednio muszą funkcjonować w tej przestrzeni, mieszkańców budynków, w których takie punkty się mieszczą. Powinni też dbać o czystość, o to, żeby w okolicy nie było śladów po tym leczeniu i po osobach uzależnionych – mówi nam Michalski.
- Prowadzenie tych punktów leczenia uzależnień jest pewnego rodzaju biznesem i to całkiem dochodowym, bo te kontrakty z Narodowego Funduszu Zdrowia dla takich miejsc opiewają na spore kwoty. Jak kiedyś sprawdzałem, to było rocznie po kilka milionów złotych na taki punkt. Te kwoty odpowiadają liczbie osób, które korzystają z tej pomocy. Przypuszczam, że czasami prowadzącym te punkty zależy na tym, żeby te kontraktacje zwiększać, bo dzięki temu po prostu na tym zarabiają – dodaje.
Napisz komentarz
Komentarze