Co słyszycie, kiedy letnim wieczorem otworzycie okno mieszkania?
Bo ja słyszę głównie ryk. Ryk silników stuningowanych samochodów i motocykli, które codziennie, każdego wieczoru, urządzają sobie darmowe wyścigi po ulicach Warszawy. Razem z rykiem słyszę zwykle pisk. Pisk opon tych samych aut, które ćwiczą w środku miasta drifty albo szybkie ruszanie ze świateł. Czasem słyszę też strzały. Tak, strzały - tak dokładnie brzmi odgłos układu wydechowego przerobionego „sportowego” samochodu. Słowo „sportowy” celowo dałem w cudzysłowie, bo co ma wspólnego ze sportem czynność polegająca na siedzeniu na tyłku i wciskaniu pedału gazu? Zdecydowanie bardziej „sportowa” jest hulajnoga mojej trzyletniej córki, którą codziennie dojeżdża do przedszkola.
Ten cały proceder więcej niż ze sportem ma wspólnego z terrorem. Tak zjawisko wyścigów po ulicach określił (w rozmowie z Raportem Warszawskim - red.) Alan Grinde z Instytutu Ekologii Akustycznej. „Głośne pojazdy piratów drogowych, którzy po prostu akustycznie terroryzują mieszkańców, prawdopodobnie tylko dla własnej przyjemności” - powiedział.
Moim zdaniem miał pełne prawo tak określić tę patologiczną zajawkę wąskiej grupy ludzi, przez którą cierpią tysiące z nas, zwykłych mieszkańców. Nie mamy żadnego wyboru: musimy słuchać piekielnego hałasu, jaki generują ich maszyny. Słuchamy go w dzień. Słuchamy go po pracy. A co najgorsze, słuchamy go nocami, bo to ulubiona pora na nocne drifty. Słuchamy i mamy już tego serdecznie dość. Jeśli to dzieje się w Waszej okolicy - a nie ma już chyba w Warszawie rejonów wolnych od tej patologii - to doskonale wiecie, o czym mówię. Zamknięcie okna nic nie daje, nie działają nawet zatyczki do uszu.
Żaden, powtarzam - żaden hałas nie jest tak donośny i tak dojmujący jak ryk stuningowanego silnika w aucie pozbawionym, celowo zresztą, normalnego układu wydechowego i tłumika, by wzmocnić jego moc. Ten ryk, połączony ze strzałami i piskiem opon, potrafi wyrwać ze snu w środku nocy nawet naprawdę mocno śpiące osoby. I potrafi naprawdę spokojne osoby wprowadzić w stan behawioralnej wściekłości.
„Robią to, bo mogą”
Dlatego uważam, że jego sprawcy w pełni zasłużyli na to, by nazywać ich terrorystami. Wybudzanie ludzi ze snu czy uniemożliwianie im zaśnięcia to forma przemocy. Znane są przecież nawet tortury opierające się na tej metodzie. I właśnie takiej przemocy jesteśmy poddawani jako mieszkańcy. Tylko dlaczego akustyczni terroryści, którzy opanowali ulice Warszawy, robią to, co robią? Czy naprawdę sprawia im przyjemność wybudzanie nas ze snu i uprzykrzanie nam życia?
W moim przekonaniu odpowiedź jest prosta: robią to, bo mogą. To, czy zdają sobie sprawę z uciążliwości swoich działań, czy nie, nie ma znaczenia. Jeśli ktoś wydaje tysiące złotych, aby przerobić swój samochód tak, by można nim było łatwiej przekraczać przepisy, to nie ma sensu doszukiwać się u niego empatii. Zresztą nic w tym dziwnego, że panuje przyzwolenie na tego typu „zabawę”, skoro imprezy dla fanów tuningu i driftu organizowane są nawet na … Stadionie Narodowym. Wkrótce zresztą kolejna z nich, bo już 13-14 września - Drift Masters. To, czy powinna się odbywać w takim miejscu, pozostawiam do oceny Wam. Ja nie mam wątpliwości, że absolutnie nie powinna.
Wróćmy jednak do bezkarności akustycznych terrorystów w drogich, stuningowanych autach. Skąd ona się bierze? Tu znów odpowiedź jest prosta: z całkowitej bierności władz oraz służb porządkowych. Dla władz Warszawy problem nocnych wyścigów nie istnieje. Nigdy nie słyszałem, by odniósł się do niego prezydent Rafał Trzaskowski. Rządzi już szósty rok. Mógł dawno zaapelować o to, by Policja, nadzorowana przecież teraz przez jego partyjnego kolegę ministra Tomasza Siemoniaka, zaczęła w tej sprawie działać. Mógł oddelegować do wspierania ich Straż Miejską, która jest przecież od pilnowania porządku i może wlepiać mandaty za zakłócanie ciszy nocnej. Mógł, ale nie zrobił z tym nic.
Mieszkańcy znów musieli więc działać sami. I zrobili to - po informacji, że grupa mieszkanek i mieszkańców pozywa władze Warszawy za bierność w sprawie nocnych wyścigów, na ulice nagle wyjechała Policja. Efekty? W tylko jeden tydzień akcji „Ciche miasto” na ulicach Warszawy wystawiono… 239 mandatów! I to na 259 kontroli, a więc niemal każda z nich kończyła się stwierdzeniem wykroczenia. Na dodatek, prawie 50 kierowcom zatrzymano dowody rejestracyjne - ponad jedna piąta! Oznacza to, że najpewniej ich pojazdy nie powinny w ogóle być dopuszczone do ruchu. To pokazuje, jaka jest skala patologii. I jak łatwa byłaby do wytępienia, gdyby tylko takie akcje nie odbywały się raz na rok, ale w każdy weekend.
Mieszkanki i mieszkańcy mają dość akustycznego terroru
Jest jeszcze jedno światełko w tunelu. Nie pamiętam, żeby jakakolwiek akcja policji spotkała się z tak pozytywnym odzewem jak „Ciche miasto”. Nie widziałem w sieci ani jednego negatywnego komentarza na jej temat. To z kolei pokazuje, że jako mieszkanki i mieszkańcy macie dość akustycznego terroru. I słusznie - bo mamy prawo do ciszy i do snu. I choć zawsze życie w mieście będzie się wiązać z pewnym poziomem hałasu, to nikt nie powinien się zgadzać na ryk, pisk i strzały, które nie pozwalają spać i dalece przekraczają dopuszczalne normy, groźne także dla naszego zdrowia. Bo nadmierny hałas, zwłaszcza w formie stale powtarzających się impulsów, może powodować poważne choroby, takie jak nerwica, depresja, zaburzenia i choroby sercowo-naczyniowe czy zaburzenia lękowe.
Dlatego zachęcam - nie dajmy sobie wmówić, że tak musi być i nie da się z tym nic zrobić. Mamy prawo do zdrowia, snu i ciszy. Działajcie, piszcie na Policję i Straż Miejską, a przede wszystkim - pytajcie radnych i Prezydenta, co z tym zrobią. Ja deklaruję publicznie: nie odpuszczę tego tematu dopóki ten piekielny ryk i pisk wreszcie nie ucichnie.
Napisz komentarz
Komentarze