Reklama
ReklamaBanner

Warszawskie „City” na gruzach robotniczej Woli

Wola przeżywa kolejne „zgruzowstanie”. Najpierw, na przełomie lat 40. i 50., na gruzach kamienic i hal targowych, budowano zakłady drukarskie. Teraz, na ich gruzach, powstają wieżowce. Najnowszy – a zarazem ostatni duży - projekt przy ul. Towarowej znów korzysta z gruzów. Tym razem tych, które pozostały po fabrykach budowanych już po wojnie.
Warszawskie „City” na gruzach robotniczej Woli
Widok na biurową Wolę ze szczytu biurowca Varso Tower

Autor: Maciej Gillert / Raport Warszawski

Zamieszczamy tekst, który w całości pojawił się w czerwcowym numerze Skarpy Warszawskiej. Można go nabyć tutaj: 

Plac Witkowskiego (między Pańską, Wronią, Srebrną i Miedzianą) został niemal wymazany z pamięci. Nazwano go na cześć prezydenta Warszawy z czasu zaborów – Kaliksta Witkowskiego. Patron niezbyt szczęśliwy, ponieważ mieszkańcy uważali go za symbol carskiej okupacyjnej władzy. Dość napisać, że od 1863 roku był przewodniczącym komisji śledczej na Pawiaku, która przesłuchiwała uczestników powstania styczniowego. Do tego dokręcał „śrubę” mieszkańcom muszącym płacić kontrybucje za zryw niepodległościowy. Nic dziwnego, że po odzyskaniu niepodległości nazwę zmieniono. W 1922 plac z okazałymi halami targowymi (otwarto je w 1908 roku - red.) nazwano na część króla – Kazimierza Wielkiego. Zmiana nie odwróciła jednak trendu. Piękny budynek od początku działalności świecił pustkami, mimo że handlowano tu nawet egzotycznymi produktami. Nie udawało się go zapełnić kupcami nawet w połowie. W związku z tym biznes nie był rentowny. 

 

Książki zamiast zboża

Hale zamknięto w 1942 roku, co oznacza, że handel na placu Kazimierza Wielkiego trwał nawet po rozpoczęciu wojny. Co ciekawe, wrócił zaraz po niej. W odbudowywanej Warszawie tworzyło się dzikie targowisko przy „Polonii”. Milicja siłą wyrzucała stamtąd kupców. I tak, podobnie jak siedem dekad wcześniej, musieli znaleźć sobie nowe miejsce. Znów trafili na wolski plac. Tym razem na krótko.

Po wojnie hale według jednych relacji historycznych były w opłakanym stanie. Inni przekonywali później, że ich całkowita likwidacja została przyjęta z zaskoczeniem. Na wstępie trzeba zaznaczyć, że okolice placu zostały mocno zniszczone w czasie powstania warszawskiego. Hale, co widać na historycznych zdjęciach, przetrwały. Bez dachu, bez charakterystycznej wieżyczki, ale za to z potencjałem na szybką – choćby tymczasową – odbudowę.

Ale sprawa była przesądzona. Rok po zakończeniu wojny odbyło się spotkanie potężnej Spółdzielni Wydawniczej „Czytelnik” z przedstawicielami Biura Odbudowy Stolicy. Szukano miejsca pod gigantyczną drukarnię – wręcz fabrykę książek i czasopism. „Czytelnik”, jak relacjonuje redaktor Andrzej Ziemięcki w „Dzienniku Zachodnim”[1], sam wskazał na teren przy placu Kazimierza Wielkiego. Następnie ogłosił konkurs architektoniczny. W 1948 roku przy udziale Hilarego Minca, ministra przemysłu i handlu, wmurowano kamień węgielny pod budowę Domu Słowa Polskiego. 

W pobliżu nie było już kupców. Trwało za to wielkie burzenie. W sumie ruiny dawnej Woli, zniszczone kamienice, gruzy powstańcze i pozostałości hali targowej zajęły aż 250 tysięcy metrów sześciennych. Redaktor Ziemięcki wyliczył, że gdyby gruz z tego miejsca załadować do furmanek, to ich kolumna ciągnęłaby się z Warszawy, przez Katowice, aż do Wiednia. 

Dom na gruzach 

Nowy kompleks, na gruzach hal targowych, zaprojektowali: Kazimierz Marczewski, Stefan Putkowski i Zygmunt Skibniewski. Dwaj pierwsi w tym samym czasie odpowiadali również za wygląd Kina „Moskwa”. Zakład przy ul. Miedzianej to była jednak inna skala. W dwa lata powstały hale produkcyjne, budynki administracyjne i reprezentacyjne biura przy ul. Miedzianej. Nadzór nad inwestycją sprawował – na podstawie własnego zarządzenia – Prezes Rady Ministrów. Zadanie było proste – stworzyć największy zakład poligraficzny w kraju. 

Tempo prac było zawrotne. Twórcy całego kompleksu Domu Słowa Polskiego przy budowie korzystali z tego, co mieli pod ręką. Także tutaj używany był, znany z Muranowa, warszawski „gruzobeton”. Gruz z ruin miasta wrzucany był do maszyny typu yova, która potężnymi szczękami kruszyła materiał i przerabiała na nowy budulec. 

Gruzy Woli. W tym miejscu powstanie Dom Słowa Polskiego

Na budowie – z racji politycznego nadzoru – nie zabrakło propagandowego sznytu. Całą inwestycję otwarto bowiem dokładnie 22 lipca 1950 roku, w szóstą rocznicę manifestu PKWN. Co ciekawe, tego samego dnia podpisano umowę na produkcję Pobiedy M-20 (czyli FSO Warszawa) w zakładach na Żeraniu.

W zakładach na Woli pracę znalazło ponad dwa tysiące osób. Poza halami produkcyjnymi, powstały tam także mieszkania, żłobek, sala zjazdowa, teatra i kawiarnia. Pierwszym dziennikiem, który zszedł z taśmy była „Trybuna Ludu”. 

Miasteczko prasowe 

W listopadzie 1950 roku, zaledwie kilka miesięcy po otwarciu Domu Słowa Polskiego, zorganizowano w nim II Światowy Kongres Obrońców Pokoju. Na miejsce przybyli komuniści z całego świata, którzy ogłosili „Apel Sztokholmski”, dokument wzywający do zakazu produkcji broni atomowej. W Polsce podpisało go – po ogromnej akcji propagandowej – aż osiemnaście milionów obywateli.

Po Kongresie, przy Miedzianej, zaczęła się intensywna praca. Z taśm produkcyjnych zjeżdżały milionowe nakłady prasy i setki tysięcy książek. Zakład szybko stał się największą fabryką poligraficzną PRL-u. W połowie lat 70., w okresie największej prosperity, roczny druk oscylował wokół 27 milionów egzemplarzy książek, a także pół miliarda (!) egzemplarzy gazety i niemal dwieście milionów egzemplarzy czasopism. W okresie PRL drukowano tu nie tylko „Trybunę Ludu”, ale także „Kurier Polski”, „Sztandar Młodych”, „Żołnierza Wolności”, „Młodego Technika”, „Płomyczek” czy „Świerszczyk”.

W pobliżu, na Mirowie, powstało całe miasteczko prasowe. W 1973 roku otwarto tu Robotniczą Spółdzielnię Wydawniczą „Prasa-Książka-Ruch” (RSW) – największy koncern prasowy w Europie Środkowo-Wschodniej. Należące do niej budynki połączone były z drukarnią podziemnym tunelem o długości dwustu metrów, który przebiegał pod ulicą Prostą. 

Budowa Domu Słowa Polskiego

8 maja 1989 roku to właśnie w drukarni Domu Słowa Polskiego wydrukowano pierwszy, ośmiostronicowy numer „Gazety Wyborczej”. Z taśmy zjechało 150 tysięcy egzemplarzy. Przemiany ustrojowe, następnie zmniejszenie nakładów prasy, prywatyzacja, a finalnie także „przejście” czytelników do radia czy telewizji spowodowały kłopoty finansowe prężnego w PRL zakładu. 

Pobliski gigant – RSW – w dość kontrowersyjny sposób został rozdzielony między środowiska polityczne. Wraz z majątkiem firmy podzielone zostały także grunty oraz budynki.

Wieżowce miast hal

Zapaść gospodarcza z początku lat 90. odcisnęła swoje piętno na robotniczej Woli. Pracownicy Domu Słowa Polskiego zapamiętali, że w tym czasie niektóre maszyny drukarskie były złomowane, bo zakładu nie stać było na ich naprawę, a zapotrzebowanie na druk spadało. Tętniące życiem miasteczko prasowe z lat 80. powoli przestawało istnieć. 

Wojskowe Zakłady Graficzne – uruchomione w 1953 roku – splajtowały. W 2004 roku sporą działkę, wraz z zabudowaniami, kupił belgijski deweloper. Był to moment zwrotny dla tego kwartału. Przy wsparciu miasta zaczęła powstawać tu dzielnica biurowa – warszawskie City.

Dwa lata po kupnie działki wspomniany deweloper – Ghelamco – zaczął burzyć stare zakłady. Na dwuhektarowym terenie zapowiedział budowę wieżowca, który wraz z iglicą miał osiągnąć 220 metrów wysokości. Tylko nieco mniej niż Pałac Kultury i Nauki. Projekt pokazano na prestiżowych targach inwestycyjnym w Cannes, w tym samym budynku, w którym odbywa się słynny festiwal filmowy. 

Warsaw Spire – wspomniany wysokościowiec – otwarto w 2016 roku. Uroczystość z udziałem prezydent Hanny Gronkiewicz-Waltz, która przecinała wstęgę, zakończyła się pokazem fajerwerków. Już wtedy, na pobliskiej działce, inny deweloper zburzył stary biurowiec IPN-u. Obecnie stoi tam 180-metrowy drapacz chmur – Generation Park.  

Deweloperzy, kawałek po kawałku, „zabierali” robotniczą Wolę i budowali nową, wielkomiejską i biurową. W taki sposób zabudowano między innymi róg Prostej i Towarowej (wieżowiec Unit – 202 metry wysokości) czy cały ciąg w kierunku Placu Zawiszy („trójgłowy” The Warsaw Hub – 130 metrów czy Skyliner – 195 metrów). Wolna pozostawała jedynie działka należąca niegdyś do drukarni.

Niezrealizowany projekt Towarowej 22 autorstwa Bjarke Ingelsa / mat. pras. 

Wielkie plany

Lata 90. to upadek Domu Słowa Polskiego. Zakład zaczął wyprzedawać swój majątek. Największe hale – dawniej produkcyjne – zamieniono na Centrum Handlowe Jupiter. W międzyczasie jeden z funduszy inwestycyjnych zaczął skupować okoliczne działki. I tak, krok po kroku, przejął aż 6,5 hektara w miejscu dawnego placu Kazimierza Wielkiego.

W 2010 roku Dom Słowa Polskiego postawiono w stan likwidacji. Kilka lat później pojawiła się pierwsza informacja o planowanych wyburzeniach. W 2016 roku teren przejął deweloper – Echo Investment. Jak przekazywał, nabył działkę za 120 milionów euro. Na początku planowano tam biura, miejsca rozrywkowe i restauracje. Trzy lata później na targach w Cannes – tych samych, na których ogłaszano Warsaw Spire – właściciele dewelopera, razem z prezydentem Warszawy Rafałem Trzaskowskim, zapowiedzieli wielką budowę. Wrócić miał plac Kazimierza Wielkiego, zapomniane kwartały ulic, a do tego zaplanowano park w samym „sercu projektu”. Za wszystkim stał Bjarke Ingels, ówcześnie najbardziej rozchwytywany architekt świata. 

Gruz w centrum uwagi

Duńskiego star-architekta przy Towarowej już nie ma. Wraz z nim zrezygnowano z wijących się ogrodów, które „wspinały” się na budynki, a nawet znajdowały się wewnątrz, pomiędzy dwiema częściami planowanych biurowców. W zamian, inwestor zdecydował się na polską pracownię JEMS. Ich pomysł jest również niezwykle ciekawy. I jeszcze bardziej niż Bjarke nawiązuje do historii.

Pomysł polskiej pracowni JEMS / mat. pras. 

Architekci również chcą odtworzyć dawną siatkę ulic – tym razem jako pasaże i miejsca spacerowe. Nową Towarową od głównej ulicy oddzielą cztery „ołówkowce”, wysokie na ponad sto metrów i niezwykle smukłe wieżowce. Odtworzona ma zostać ulica Wronia, według historycznego śladu, równolegle do Towarowej. To ta ulica – przeznaczona dla pieszych – stanie się osią projektu. W głębi znajdzie się, jak mówią JEMS-i „miejskie uzdrowisko”. Niektórym może przypominać miniaturkę nowojorskiego Central Parku. Park, ogród i niewielkie ażurowe konstrukcje otoczone zwartą zabudową.

Z jednej strony wysokościowce, z innej apartamentowce, a z kolejnej mieszkania na wynajem. Dwa z sześciu hektarów zajmie park, a dawny budynek Domu Słowa Polskiego będzie jego wizytówką. To nie jedyne wspomnienie przeszłości.

- W pewnym momencie, gdy trwały rozbiórki hal, zachwyciliśmy się kolorowym gruzem. Okazuje się, że w tych bryłach betonu znajdują się kawałki cegieł, płytek ceramicznych jeszcze sprzed wojny. To jakby skała z zatopionymi w nich żyjątkami. To „warszawski kamień”, w którym są kolejne pokłady powstawania tego miasta – jego tragedii i szczęścia – ukryte w kamieniu, choć sztucznym, to pięknym – mówi w rozmowie z Raportem Warszawskim Maciej Rydz, architekt z pracowni JEMS.

Jak przyznaje, ten materiał zostanie wykorzystany. Nie tylko Rydz, ale cały zespół projektowy, uważa, że to kolejne w Warszawie „zgruzowstanie”. Odwołują się tym stwierdzeniem do wystawy w Muzeum Warszawy, która pokazywała odbudowę miasta w latach 1945-49. Ich zdaniem, ta odbudowa ciągle się nie zakończyła. 

- (To co robimy przy ul. Towarowej – red.) to jest tak naprawdę odbudowa Warszawy, jako lepszego miasta. To pewien eksperyment, który mam nadzieję, że będzie pewnym wzorem. To miasto jest tak niesamowite, bo daje możliwość odbudowania. Siłą Warszawy jest to, że możemy to robić. Bo przecież nie możemy odbudować Krakowa czy Paryża. A miasto, które jest w trakcie przekształcania, ma w sobie bardzo dużo energii – dodaje Rydz


 


[1] Dziennik Zachodni, 1947, nr 222, „Dom Słowa Polskiego”, Andrzej Ziemięcki

Więcej o autorze / autorach:
Podziel się
Oceń

Napisz komentarz

Komentarze

NAPISZ DO NAS

Masz temat dotyczący Warszawy? Napisz do nas. Zajmiemy się Twoją sprawą.

Reklama
Reklama